Niespodziewanie dobrą postawę w sondażach przedwyborczych Jolanta Kwaśniewska zawdzięcza z całą pewnością rosnącemu obrzydzeniu Polaków do polityki. Jeżeli prawica nie chce doprowadzić swoją biernością do powstania dynastii Kwaśniewskich, powinna rozważyć poparcie w wyborach nie-polityka. Kandydata nie trzeba szukać daleko.
Jan Nowak-Jeziorański stwierdził podczas niedawnego wystąpienia w radiowej Trójce, że start Kwaśniewskiej w wyborach prezydenckich mógłby sprawić za granicą wrażenie, że Polska jest krajem operetkowym. – Mimo wszystko to jest ktoś, kto nie ma żadnego doświadczenia politycznego – zauważył „kurier z Warszawy”, którego, notabene, zdanie ma podobno dla pierwszej damy duże znaczenie.
To, co Nowak-Jeziorański uznaje za główną wadę prezydentowej w kontekście jej ewentualnego startu w wyborach, jest dla milionów osób gotowych na nią zagłosować, jej największą zaletą. Wszyscy znamy do znudzenia argumenty wielbicieli wizji Kwaśniewskiej na fotelu swojego męża – „ładna, mądra, dobra i jeszcze zna języki”. Tłumom gospodyń domowych to wystarcza.
Więcej – zapewne pierwszy raz w życiu czują one, że naprawdę mają swojego kandydata. W takiej sytuacji reprezentant prawicy będzie w starciu z first lady skazany na porażkę. Tym bardziej, że nie zapowiada się na poparcie przez PO i PiS jednego kandydata.
Nie wiem praktycznie nic o poglądach Kwaśniewskiej-polityka. I nie jestem żadnym wyjątkiem. Nikt tego nie wie, bo przez ostatnie osiem lat pierwsza dama konsekwentnie tych poglądów, o ile w ogóle je ma, nie ujawniała. To jest kolejna przyczyna jej obecnej popularności – odpowiada każdemu, bo nikt nie wie, co naprawdę myśli. – Marzyłabym, aby takich decyzji w Polsce nie trzeba było podejmować – oto co powiedziała prezydentowa podczas ostatniej rozmowy z „Wysokimi Obcasami”, kiedy zapytano ją o zdanie na temat ustawy dopuszczającej aborcję ze względów społecznych.
Ktoś, kto nie potrafi podejmować decyzji, nie nadaje się nie tylko na prezydenta, ale nawet na radnego. – „Kandydatura Jolanty Kwaśniewskiej jest może dobra, jeśli celem wyborów miałoby być utrzymanie władzy przez pewną koterię. Ale jak na całą Polskę, to zadanie mało ambitne.” – napisał w swojej ostatniej książce „Co z tą Polską” Tomasz Lis. Książce, którą Jacek Żakowski nazwał pierwszym od dawna obywatelskim traktatem o Rzeczpospolitej.
Bo rzeczywiście taka książka nie ukazała się w Polsce od dawna. Książka, w której bardzo prostymi słowami podane są recepty wskazujące co robić, żeby nam wszystkim żyło się lepiej. Tomasz Lis z całą pewnością wiele ryzykował decydując się na tę publikację. Jest przecież wydawcą najrzetelniejszego w naszym kraju programu informacyjnego. A rzetelność w dziennikarstwie w dużej mierze bazuje na bezstronności.
Skoro Lis tak prostymi słowami potrafił zdiagnozować otaczającą nas rzeczywistość, to znaczy, że ją rozumie. Od dziennikarzy słusznie wymaga się, żeby tłumaczyli ludziom świat właśnie prostymi słowami. Jednak wychodzi im to dobrze tylko wtedy, kiedy sami dobrze rozumieją mechanizmy, które tym światem rządzą.
Lis to nie Olisadebe
Naturalnie po ukazaniu się książki Lis został zarzucony pytaniami o to, czy będzie kandydował na prezydenta. Jednak pytania pytaniom bywają nierówne. To naturalne, że licealiści, studenci, czy nawet dziennikarze, często od dawna zafascynowani wydawcą „Faktów”, po lekturze „Co z tą Polską” z miejsca zagłosowaliby na Lisa-prezydenta.
Taka reakcja to w naszym kraju nic nowego. W ostatnich latach prezydentami Polaków mieli być: Jerzy Engel lub Emanuel Olisadebe (ewentualnie jeden prezydentem, drugi premierem), Robert Korzeniowski, Adam Małysz, Monika Olejnik, czy nawet, o zgrozo, Andrzej Gołota.
Taka już jest natura Polaków, że – jak słusznie zresztą zauważa Lis – podniecają się drobnymi sukcesami. Jeżeli ktoś daleko skoczył, obił Murzyna, albo dopiekł na wizji zarozumiałemu politykowi, to, a jakże, automatycznie nadaje się na prezydenta.
Istotą sprawy jest to, że ewentualnej kandydatury Lisa w ten sposób traktować nie można. Bowiem Tomasz Lis to nie tylko „twarz” świetnego programu informacyjnego. To nie tylko przystojny, wygadany i inteligentny facet przed czterdziestką, z którym większość Polek z nieukrywaną przyjemnością poszłaby na randkę. Tomasz Lis to osoba, która ma predyspozycje, żeby zrobić dla Polski wiele dobrego.
Lis ma wszystkie zalety Kwaśniewskiej i, co ważniejsze, nie posiada prawie żadnej z jej wad. Też jest „ładny (no, raczej przystojny), mądry, dobry i zna języki”. Nawet gdyby, tak jak Kwaśniewska, nie miał większego pojęcia o polityce, to te cechy wystarczyłyby, żeby odebrać pierwszej damie połowę głosów. Przecież kilku milionom wyborców wymienione wyżej przymioty wystarczają.
Tylko, że jest jeszcze druga połowa Polski, dla której takie cechy mają, słusznie, znaczenie drugorzędne. I w tym momencie dochodzimy do tego, co daje Lisowi przewagę nad Kwaśniewską. Nasza prezydentowa przez ostatnie osiem lat była blisko wielkiej polityki. Ale, dam sobie obciąć głowę, orientuje się w niej bardzo pobieżnie. Sama mówi publicznie, że jej doradzanie mężowi ogranicza się do wybierania skarpetek i krawatów.
Co innego Lis. Polityka jest jego największą pasją od kiedy był dzieckiem. Siedzi w niej „od środka”, mimo że nigdy politykiem nie był. Doskonale orientuje się nie tylko we wszystkich wewnętrznych problemach kraju, ale również nic, co dzieje się na świecie, nie jest dla niego tajemnicą. Takie doświadczenie to, bądźmy realistami, zdecydowanie za mało dla kogoś, kto chce zostać premierem.
Ale dla przyszłego prezydenta jest to przygotowanie wystarczające. Pamiętajmy, że przed 1995 rokiem Aleksander Kwaśniewski też stał raczej z boku tej największej polityki.
Prezydent od PR
Bycie prezydentem Polski to, biorąc pod uwagę naszą konstytucję, bycie głównie specjalistą od promowania wizerunku naszego kraju. Tylko tyle i aż tyle. Aleksander Kwaśniewski jako pierwszy PR-owiec sprawdza się całkiem nieźle, ale Lis poradziłby sobie z tym zdecydowanie lepiej. Czy ktoś, kto spędził przed kamerami prawie piętnaście lat, cały czas na najwyższym poziomie, ktoś, kto pracował z sukcesami za oceanem, miałby jakiekolwiek problemy z przekonywaniem polityków i dziennikarzy z całego świata do naszych, polskich, racji? Oczywiście, że nie. Lis-prezydent byłby prawdopodobnie najbardziej medialną głową państwa na świecie.
Przeglądając internetowe komentarze na różne tematy związane z wydawcą „Faktów”, obok stwierdzeń, że Lis jest najlepszym dziennikarzem, jakiego wydała ziemia, natknąłem się na komentarz dotyczący propozycji kandydatów na przyszłego prezydenta i premiera. Jeden z internautów stwierdził, że jego typ, to prezydent Tomasz Lis i premier Jan Rokita. Można to traktować jako niewiele wartą opinię szarego użytkownika Internetu, ale można też się poważnie nad taką możliwością zastanowić. Rokita, którego komisja śledcza wyniosła na wyżyny popularności, na prezydenta się nie nadaje.
Może inaczej – Rokity na prezydenta po prostu szkoda. Jest on w opinii wielu, i jego własnej, niemalże stuprocentowym kandydatem na przyszłego premiera. Donald Tusk? Mało kto widzi go jako głowę państwa. Lech Kaczyński? Wątpliwe, żeby dostał poparcie Platformy. Zwłaszcza, że w najbliższym czasie przewaga PO, która staje się w oczach Polaków główną alternatywą dla obecnej koalicji, nad PiS-em w dalszym ciągu będzie się powiększała i karty będą w rękach platformersów.
Gdyby PO poparła Lisa, miałby on ogromne szanse na wejście do drugiej tury, gdzie prawdopodobnie zmierzyłby się z Kwaśniewską. Po ewentualnym odpadnięciu w pierwszej turze Lecha Kaczyńskiego, w dogrywce Lisa poparłoby zapewne Prawo i Sprawiedliwość. Dziennikarza Roku 1999 na fotelu prezydenckim chętnie widziałyby pewnie też mniejsze ugrupowania, jak na przykład Inicjatywa dla Polski.
Co zrobi prawica?
„Po Olku będzie Jolka” – Takie oto zdanie powita osobę, która trafi na stronę internetową nieoficjalnego sztabu wyborczego Jolanty Kwaśniewskiej. To hasło najlepiej oddaje sposób myślenia zwolenników Kwaśniewskiej – odpowiadał nam jej mąż, to i ona się sprawdzi. W takim myśleniu próbuje również utwierdzać Polaków sam prezydent.
– Gdyby mówić o mojej małżonce, no to jest pewien fenomen społeczny, który mnie cieszy, bo przecież widzę w tym także nie tylko uznanie dla niej, ale też i uznanie dla stylu mojej prezydentury i po części jakby dla mnie samego – mówił prezydent 19 grudnia w radiowych „Sygnałach dnia”.
Wydaje się, że SLD, chce czy nie chce, będzie musiał w takim układzie postawić na Kwaśniewską. Millera, gdyby postanowił startować, czeka nie tyle porażka, co totalna klęska, Borowski zagubił się już dawno temu, Celiński nie ma poparcia, a innych kandydatów nie widać.
Tak jak lewica jest skazana na Kwaśniewską, tak prawica, bez dwóch zdań, potrzebuje takiego kandydata jak Lis – nie-polityka, ale człowieka politykę doskonale rozumiejącego, uczciwego i, choć brzmi to jak banał, porządnego.
Dlaczego prawica miałaby poprzeć Lisa? Odpowiem językiem, którego często używa on sam – A dlaczegoż by nie? W „Co z tą Polską” Lis udowadnia, że nie jest mu wszystko jedno. Że widzi problemy naszego kraju i, co ważniejsze, ma ogólne pojęcie, jak im zaradzić. Z tego swoistego traktatu obywatelskiego jasno wynika, że Lis jest zwolennikiem konserwatyzmu w sferze społecznej i liberalizmu na niwie gospodarki.
Czyli jest zwolennikiem prawicy w wydaniu amerykańskim. Zresztą, nie tyle prawicy, co w ogóle Ameryki. O Stanach Zjednoczonych Tomasz Lis wie naprawdę wiele. Więcej – wydaje się, że on Stany doskonale rozumie. W obecnej sytuacji międzynarodowej, zwłaszcza w kontekście polskich priorytetów, nie da się tej wiedzy przecenić.
Lisa i Kwaśniewską dzieli praktycznie wszystko. Ale łatwo znaleźć kilka szczegółów, które ich łączą. Na podstawie tych szczegółów można ich porównać. Zarówno prezydentowa, jak i wydawca „Faktów”, nie wahają się głośno mówić o tym, jak ważny dla Polaków i dla nich samych jest Jan Paweł II. Z tym, że Kwaśniewska w kółko powtarza, że jest to dla niej i dla jej rodziny autorytet, a Lis pokazuje, że ważna jest dla niego społeczna nauka Kościoła, a nie tylko puste słowa uwielbienia.
Przytacza on w swojej książce szereg cytatów z encyklik, nie tylko tych napisanych przez papieża-Polaka. Nawet jeżeli przestudiował je tylko i wyłącznie na potrzeby książki, w co nie wierzę, to i tak jest w mówieniu o znaczeniu papieża dla Polaków znacznie bardziej autentyczny niż pierwsza dama. Słowa Kwaśniewskiej brzmią tym bardziej sztucznie, kiedy spojrzy się na kilka faktów z jej życia – nigdy nie wzięła ślubu kościelnego, a ochrzciła się dopiero jako osoba dorosła.
Lis nie jest oczywiście człowiekiem krystalicznym. Wszyscy przecież wiemy, że takich ludzi nie ma. Tak, jak każdemu, zdarzają mu się wpadki. Jak chociażby ta z nagraniem, które krążyło jakiś czas temu po Internecie, a które składało się z ciągu przekleństw Lisa podczas pracy. Daj jednak Boże, żeby każdy nasz polityk miał na sumieniu tylko takie grzechy.
Zostanie kandydatem?
Jedyny problem to fakt, że Lis mówi, iż prezydentem być nie chce. Ale, zauważmy, Jolanta Kwaśniewska też do dzisiaj nie powiedziała, że w wyborach wystartuje. Języczkiem uwagi dla obydwu są oczywiście sondaże. Tak Lis, jak Kwaśniewska, wystartują tylko wtedy, kiedy z sondaży będzie wyraźnie wynikało, że mają realne szanse na zwycięstwo. Lis nie zaryzykuje przecież swojej kilkunastoletniej kariery dziennikarskiej, a i first lady mogłaby wiele stracić, gdyby wystartowała i przegrała.
Z tym że, póki co, sondaże prezydenckie na temat wydawcy „Faktów” milczą. A wystarczyłoby przecież odpowiednio sformułowane pytanie, żebyśmy dowiedzieli się, co Polacy myślą o dziennikarzu-prezydencie. Lis w swojej książce daje nam przecież wyraźnie do zrozumienia, że chciałby zrobić dla Polski coś więcej, niż dotychczas.
– Jeśli zaczniemy wysyłać (…) sygnały wskazujące, że chcemy patriotyzmu, idealizmu, kompetencji, pracowitości, przyzwoitości, uczciwości, moralności, rośnie szansa, że dostaniemy, o co prosimy. Chcemy Lepperów – dostaniemy Lepperów, chcemy Blairów – znajdą się Blairowie, chcemy Bushów – dostaniemy Busha? Chcemy Lisa…
No właśnie, panie Tomku?
Niespodziewanie dobrą postawę w sondażach przedwyborczych Jolanta Kwaśniewska zawdzięcza z całą pewnością rosnącemu obrzydzeniu Polaków do polityki. Jeżeli prawica nie chce doprowadzić swoją biernością do powstania dynastii Kwaśniewskich, powinna rozważyć poparcie w wyborach nie-polityka. Kandydata nie trzeba szukać daleko.
Jan Nowak-Jeziorański stwierdził podczas niedawnego wystąpienia w radiowej Trójce, że start Kwaśniewskiej w wyborach prezydenckich mógłby sprawić za granicą wrażenie, że Polska jest krajem operetkowym. – Mimo wszystko to jest ktoś, kto nie ma żadnego doświadczenia politycznego – zauważył „kurier z Warszawy”, którego, notabene, zdanie ma podobno dla pierwszej damy duże znaczenie.
To, co Nowak-Jeziorański uznaje za główną wadę prezydentowej w kontekście jej ewentualnego startu w wyborach, jest dla milionów osób gotowych na nią zagłosować, jej największą zaletą. Wszyscy znamy do znudzenia argumenty wielbicieli wizji Kwaśniewskiej na fotelu swojego męża – „ładna, mądra, dobra i jeszcze zna języki”. Tłumom gospodyń domowych to wystarcza.
Więcej – zapewne pierwszy raz w życiu czują one, że naprawdę mają swojego kandydata. W takiej sytuacji reprezentant prawicy będzie w starciu z first lady skazany na porażkę. Tym bardziej, że nie zapowiada się na poparcie przez PO i PiS jednego kandydata.
Nie wiem praktycznie nic o poglądach Kwaśniewskiej-polityka. I nie jestem żadnym wyjątkiem. Nikt tego nie wie, bo przez ostatnie osiem lat pierwsza dama konsekwentnie tych poglądów, o ile w ogóle je ma, nie ujawniała. To jest kolejna przyczyna jej obecnej popularności – odpowiada każdemu, bo nikt nie wie, co naprawdę myśli. – Marzyłabym, aby takich decyzji w Polsce nie trzeba było podejmować – oto co powiedziała prezydentowa podczas ostatniej rozmowy z „Wysokimi Obcasami”, kiedy zapytano ją o zdanie na temat ustawy dopuszczającej aborcję ze względów społecznych.
Ktoś, kto nie potrafi podejmować decyzji, nie nadaje się nie tylko na prezydenta, ale nawet na radnego. – „Kandydatura Jolanty Kwaśniewskiej jest może dobra, jeśli celem wyborów miałoby być utrzymanie władzy przez pewną koterię. Ale jak na całą Polskę, to zadanie mało ambitne.” – napisał w swojej ostatniej książce „Co z tą Polską” Tomasz Lis. Książce, którą Jacek Żakowski nazwał pierwszym od dawna obywatelskim traktatem o Rzeczpospolitej.
Bo rzeczywiście taka książka nie ukazała się w Polsce od dawna. Książka, w której bardzo prostymi słowami podane są recepty wskazujące co robić, żeby nam wszystkim żyło się lepiej. Tomasz Lis z całą pewnością wiele ryzykował decydując się na tę publikację. Jest przecież wydawcą najrzetelniejszego w naszym kraju programu informacyjnego. A rzetelność w dziennikarstwie w dużej mierze bazuje na bezstronności.
Skoro Lis tak prostymi słowami potrafił zdiagnozować otaczającą nas rzeczywistość, to znaczy, że ją rozumie. Od dziennikarzy słusznie wymaga się, żeby tłumaczyli ludziom świat właśnie prostymi słowami. Jednak wychodzi im to dobrze tylko wtedy, kiedy sami dobrze rozumieją mechanizmy, które tym światem rządzą.
Lis to nie Olisadebe
Naturalnie po ukazaniu się książki Lis został zarzucony pytaniami o to, czy będzie kandydował na prezydenta. Jednak pytania pytaniom bywają nierówne. To naturalne, że licealiści, studenci, czy nawet dziennikarze, często od dawna zafascynowani wydawcą „Faktów”, po lekturze „Co z tą Polską” z miejsca zagłosowaliby na Lisa-prezydenta.
Taka reakcja to w naszym kraju nic nowego. W ostatnich latach prezydentami Polaków mieli być: Jerzy Engel lub Emanuel Olisadebe (ewentualnie jeden prezydentem, drugi premierem), Robert Korzeniowski, Adam Małysz, Monika Olejnik, czy nawet, o zgrozo, Andrzej Gołota.
Taka już jest natura Polaków, że – jak słusznie zresztą zauważa Lis – podniecają się drobnymi sukcesami. Jeżeli ktoś daleko skoczył, obił Murzyna, albo dopiekł na wizji zarozumiałemu politykowi, to, a jakże, automatycznie nadaje się na prezydenta.
Istotą sprawy jest to, że ewentualnej kandydatury Lisa w ten sposób traktować nie można. Bowiem Tomasz Lis to nie tylko „twarz” świetnego programu informacyjnego. To nie tylko przystojny, wygadany i inteligentny facet przed czterdziestką, z którym większość Polek z nieukrywaną przyjemnością poszłaby na randkę. Tomasz Lis to osoba, która ma predyspozycje, żeby zrobić dla Polski wiele dobrego.
Lis ma wszystkie zalety Kwaśniewskiej i, co ważniejsze, nie posiada prawie żadnej z jej wad. Też jest „ładny (no, raczej przystojny), mądry, dobry i zna języki”. Nawet gdyby, tak jak Kwaśniewska, nie miał większego pojęcia o polityce, to te cechy wystarczyłyby, żeby odebrać pierwszej damie połowę głosów. Przecież kilku milionom wyborców wymienione wyżej przymioty wystarczają.
Tylko, że jest jeszcze druga połowa Polski, dla której takie cechy mają, słusznie, znaczenie drugorzędne. I w tym momencie dochodzimy do tego, co daje Lisowi przewagę nad Kwaśniewską. Nasza prezydentowa przez ostatnie osiem lat była blisko wielkiej polityki. Ale, dam sobie obciąć głowę, orientuje się w niej bardzo pobieżnie. Sama mówi publicznie, że jej doradzanie mężowi ogranicza się do wybierania skarpetek i krawatów.
Co innego Lis. Polityka jest jego największą pasją od kiedy był dzieckiem. Siedzi w niej „od środka”, mimo że nigdy politykiem nie był. Doskonale orientuje się nie tylko we wszystkich wewnętrznych problemach kraju, ale również nic, co dzieje się na świecie, nie jest dla niego tajemnicą. Takie doświadczenie to, bądźmy realistami, zdecydowanie za mało dla kogoś, kto chce zostać premierem.
Ale dla przyszłego prezydenta jest to przygotowanie wystarczające. Pamiętajmy, że przed 1995 rokiem Aleksander Kwaśniewski też stał raczej z boku tej największej polityki.
Prezydent od PR
Bycie prezydentem Polski to, biorąc pod uwagę naszą konstytucję, bycie głównie specjalistą od promowania wizerunku naszego kraju. Tylko tyle i aż tyle. Aleksander Kwaśniewski jako pierwszy PR-owiec sprawdza się całkiem nieźle, ale Lis poradziłby sobie z tym zdecydowanie lepiej. Czy ktoś, kto spędził przed kamerami prawie piętnaście lat, cały czas na najwyższym poziomie, ktoś, kto pracował z sukcesami za oceanem, miałby jakiekolwiek problemy z przekonywaniem polityków i dziennikarzy z całego świata do naszych, polskich, racji? Oczywiście, że nie. Lis-prezydent byłby prawdopodobnie najbardziej medialną głową państwa na świecie.
Przeglądając internetowe komentarze na różne tematy związane z wydawcą „Faktów”, obok stwierdzeń, że Lis jest najlepszym dziennikarzem, jakiego wydała ziemia, natknąłem się na komentarz dotyczący propozycji kandydatów na przyszłego prezydenta i premiera. Jeden z internautów stwierdził, że jego typ, to prezydent Tomasz Lis i premier Jan Rokita. Można to traktować jako niewiele wartą opinię szarego użytkownika Internetu, ale można też się poważnie nad taką możliwością zastanowić. Rokita, którego komisja śledcza wyniosła na wyżyny popularności, na prezydenta się nie nadaje.
Może inaczej – Rokity na prezydenta po prostu szkoda. Jest on w opinii wielu, i jego własnej, niemalże stuprocentowym kandydatem na przyszłego premiera. Donald Tusk? Mało kto widzi go jako głowę państwa. Lech Kaczyński? Wątpliwe, żeby dostał poparcie Platformy. Zwłaszcza, że w najbliższym czasie przewaga PO, która staje się w oczach Polaków główną alternatywą dla obecnej koalicji, nad PiS-em w dalszym ciągu będzie się powiększała i karty będą w rękach platformersów.
Gdyby PO poparła Lisa, miałby on ogromne szanse na wejście do drugiej tury, gdzie prawdopodobnie zmierzyłby się z Kwaśniewską. Po ewentualnym odpadnięciu w pierwszej turze Lecha Kaczyńskiego, w dogrywce Lisa poparłoby zapewne Prawo i Sprawiedliwość. Dziennikarza Roku 1999 na fotelu prezydenckim chętnie widziałyby pewnie też mniejsze ugrupowania, jak na przykład Inicjatywa dla Polski.
Co zrobi prawica?
„Po Olku będzie Jolka” – Takie oto zdanie powita osobę, która trafi na stronę internetową nieoficjalnego sztabu wyborczego Jolanty Kwaśniewskiej. To hasło najlepiej oddaje sposób myślenia zwolenników Kwaśniewskiej – odpowiadał nam jej mąż, to i ona się sprawdzi. W takim myśleniu próbuje również utwierdzać Polaków sam prezydent.
– Gdyby mówić o mojej małżonce, no to jest pewien fenomen społeczny, który mnie cieszy, bo przecież widzę w tym także nie tylko uznanie dla niej, ale też i uznanie dla stylu mojej prezydentury i po części jakby dla mnie samego – mówił prezydent 19 grudnia w radiowych „Sygnałach dnia”.
Wydaje się, że SLD, chce czy nie chce, będzie musiał w takim układzie postawić na Kwaśniewską. Millera, gdyby postanowił startować, czeka nie tyle porażka, co totalna klęska, Borowski zagubił się już dawno temu, Celiński nie ma poparcia, a innych kandydatów nie widać.
Tak jak lewica jest skazana na Kwaśniewską, tak prawica, bez dwóch zdań, potrzebuje takiego kandydata jak Lis – nie-polityka, ale człowieka politykę doskonale rozumiejącego, uczciwego i, choć brzmi to jak banał, porządnego.
Dlaczego prawica miałaby poprzeć Lisa? Odpowiem językiem, którego często używa on sam – A dlaczegoż by nie? W „Co z tą Polską” Lis udowadnia, że nie jest mu wszystko jedno. Że widzi problemy naszego kraju i, co ważniejsze, ma ogólne pojęcie, jak im zaradzić. Z tego swoistego traktatu obywatelskiego jasno wynika, że Lis jest zwolennikiem konserwatyzmu w sferze społecznej i liberalizmu na niwie gospodarki.
Czyli jest zwolennikiem prawicy w wydaniu amerykańskim. Zresztą, nie tyle prawicy, co w ogóle Ameryki. O Stanach Zjednoczonych Tomasz Lis wie naprawdę wiele. Więcej – wydaje się, że on Stany doskonale rozumie. W obecnej sytuacji międzynarodowej, zwłaszcza w kontekście polskich priorytetów, nie da się tej wiedzy przecenić.
Lisa i Kwaśniewską dzieli praktycznie wszystko. Ale łatwo znaleźć kilka szczegółów, które ich łączą. Na podstawie tych szczegółów można ich porównać. Zarówno prezydentowa, jak i wydawca „Faktów”, nie wahają się głośno mówić o tym, jak ważny dla Polaków i dla nich samych jest Jan Paweł II. Z tym, że Kwaśniewska w kółko powtarza, że jest to dla niej i dla jej rodziny autorytet, a Lis pokazuje, że ważna jest dla niego społeczna nauka Kościoła, a nie tylko puste słowa uwielbienia.
Przytacza on w swojej książce szereg cytatów z encyklik, nie tylko tych napisanych przez papieża-Polaka. Nawet jeżeli przestudiował je tylko i wyłącznie na potrzeby książki, w co nie wierzę, to i tak jest w mówieniu o znaczeniu papieża dla Polaków znacznie bardziej autentyczny niż pierwsza dama. Słowa Kwaśniewskiej brzmią tym bardziej sztucznie, kiedy spojrzy się na kilka faktów z jej życia – nigdy nie wzięła ślubu kościelnego, a ochrzciła się dopiero jako osoba dorosła.
Lis nie jest oczywiście człowiekiem krystalicznym. Wszyscy przecież wiemy, że takich ludzi nie ma. Tak, jak każdemu, zdarzają mu się wpadki. Jak chociażby ta z nagraniem, które krążyło jakiś czas temu po Internecie, a które składało się z ciągu przekleństw Lisa podczas pracy. Daj jednak Boże, żeby każdy nasz polityk miał na sumieniu tylko takie grzechy.
Zostanie kandydatem?
Jedyny problem to fakt, że Lis mówi, iż prezydentem być nie chce. Ale, zauważmy, Jolanta Kwaśniewska też do dzisiaj nie powiedziała, że w wyborach wystartuje. Języczkiem uwagi dla obydwu są oczywiście sondaże. Tak Lis, jak Kwaśniewska, wystartują tylko wtedy, kiedy z sondaży będzie wyraźnie wynikało, że mają realne szanse na zwycięstwo. Lis nie zaryzykuje przecież swojej kilkunastoletniej kariery dziennikarskiej, a i first lady mogłaby wiele stracić, gdyby wystartowała i przegrała.
Z tym że, póki co, sondaże prezydenckie na temat wydawcy „Faktów” milczą. A wystarczyłoby przecież odpowiednio sformułowane pytanie, żebyśmy dowiedzieli się, co Polacy myślą o dziennikarzu-prezydencie. Lis w swojej książce daje nam przecież wyraźnie do zrozumienia, że chciałby zrobić dla Polski coś więcej, niż dotychczas.
– Jeśli zaczniemy wysyłać (…) sygnały wskazujące, że chcemy patriotyzmu, idealizmu, kompetencji, pracowitości, przyzwoitości, uczciwości, moralności, rośnie szansa, że dostaniemy, o co prosimy. Chcemy Lepperów – dostaniemy Lepperów, chcemy Blairów – znajdą się Blairowie, chcemy Bushów – dostaniemy Busha? Chcemy Lisa…
No właśnie, panie Tomku?