W toczącej się od miesięcy rywalizacji pomiędzy Google i Yahoo o zaoferowanie reklamodawcom najlepiej dopasowanej oferty, Google poinformowało w czwartek, że zaoferuje swoim klientom możliwość reklamowania się tylko w wybranych regionach Stanów Zjednoczonych i świata. Nie chodzi tu jednak tylko i wyłącznie o duże regiony, ale i o małe miaste. Zdaniem analityków, to rękawica rzucona m.in. lokalnej prasie.
Przed miesiącem portal Yahoo wyszedł o krok przez Google wdrażając technologię SmartView, umożliwiającą użytkownikom sieci wyszukiwanie stron internetowych limitowane jedynie do danego obszaru terytorialnego. Google nie pozostało jednak dłużne i wprowadziło do sieci kilkanaście dni później serwis Google Local, działający na podobnych zasadach, jednak – jak przyznają szefowie firmy – oparty na technologii, nad którą cały czas jeszcze spółka pracuje.
Ale naprawdę wielkie pieniądze można zarobić w sieci znajdując świeże sposoby na sprzedaż reklam przez Internet. I właśnie taki sposób znalazło Google. Jak czytamy w New York Times, dentysta z Nowego Jorku, który nie jest zainteresowany reklamą poza obrębem swojego miasta, będzie mógł dzięki Google zareklamować się tylko w swoim lokalnym obszarze i za taką właśnie reklamę zapłaci. Ów dentysta będzie mógł zatem, zamiast reklamować się w lokalnej gazecie, skorzystać z Google.
– To całkiem duży krok do przodu dla nas – mówi na łamach New York Times Sukhinder Singh, który zarządza jednym z lokalnych oddziałów Google.
Yahoo również nie próżnuje. Portal jest w fazie testów podobnego oprogramowania. Szefowie spółki zapowiadają, że zostanie ono wprowadzone w najbliższych tygodniach, a może nawet i dniach.
Zarówno w przypadku Google, jak i Yahoo, część wpływów reklamowych pochodzi z opłat za tzw. pozycjonowanie stron internetowych. Jest to płatna usługa w ramach której właściciel witryny może zdefiniować słowa kluczowe po wpisaniu których użytkownikowi pokaże się reklama właśnie jego strony. Reklamy wyświetlane są zazwyczaj w osobnym, dobrze widocznym miejscu, w specjalnych ramkach. W Polsce podobną technologię stosuje od kilku miesięcy, pod nazwą OnetBoksy, portal Onet.pl. Częstotliwość wyświetlania danej reklamy i jej pozycja zależy tylko i wyłącznie od tego, kto zapłaci za reklamę więcej. Ostateczna cena reklamy wiąże się często również z tym, ile osób realnie kliknie w daną reklamę tekstową.
Dzięki nowej ofercie Google, reklamodawcy w Stanach Zjednoczonych i w siedmiu innych państwach, w tym w Kanadzie, Wlk. Brytanii, i Francji, będą mogli zamawiać reklamy tekstowe powiązane z wyszukiwaniem, nakierowane tylko i wyłącznie na lokalnych odbiorców z ich rejonów.
– To dobra opcja dla tych, którzy czują, że globalna kampania reklamowa to za dużo, jak na ich potrzeby – mówi Singh. Jednak, jak przyznaje, Google nie kieruje nowej oferty wyłącznie do małych klientów. Spółka ma nadzieję, że nową regionalizującą reklamy technologią zainteresują się także duzi reklamodawcy, którzy spróbują promować swoje produkty w bardziej kreatywny sposób.
W swojej nowej technologii Google nie będzie korzystało z magazynowanych wcześniej informacji dotyczących użytkowników swojego serwisu, czy z popularnych plików 'cookies’. Zamiast tego, system ma rozpoznawać miejsce pobytu użytkownika lokalizując miejsce jego internetowego huba dostępowego.
Lokalizowanie płatnych reklam tekstowych to tylko ostatnia potyczka w śledzonej od dłuższego czasu wojnie pomiędzy wyszukiwarkami internetowymi, w której Google i Yahoo są głównymi rozgrywającymi. Ta rywalizacja, oprócz pola regionalizacji, toczy się również na polu personalizacji.
Chris Winfield, wydawca elektronicznego newslettera The Search Engine Market, radzi na łamach New York Times w jaki sposób powinno się myśleć o 'personalizacji’. – Wyszukiwarka internetowa będzie wiedziała o tobie wystarczająco dużo, aby w przypadku, kiedy wpiszesz słowo 'bass’, wiedzieć, czy jesteś zainteresowany muzyką, czy może gitarą bassową, a może zagadnieniem z wędkarstwa – mówi Winfield.
– Lokalizacja i personalizacja – mówi Winfield o przyszłości wyszukiwarek internetowych. Jego firma, obok wydawania newslettera poświęconego wyszukiwarką, zajmuje się odpłatnie umieszczaniem swoich klientów na wyższych pozycjach w wyszukiwarkach.
Jednak nie tylko Google i Yahoo próbują ulepszych swoje produkty. W środę należąca do Amazon.com spółka A9.com poinformowała o stworzeniu nowej wersji wyszukiwarki dla aplikacji e-commerce. W samej walce pomiędzy wyszukiwarkami, jeden z ekspertów uważa, iż Google jest nieznacznie za Yahoo.
– Google cały czas nie jest przygotowany na tzw. 'prime-time’ – mówi na łamach New York Times John Battelle, który aktualnie pisze książkę na temat wyszukiwania w Internecie. Nowy serwis Google o nazwie Google Local jest bowiem cały czas oznaczony słowem 'beta’, co oznacza, że nie jest to w pełni sprawny produkt i wymaga dopracowania.
I Google, i Yahoo unikają komentowania działań swoich konkurentów. – Nie lubię udzielać komentarzy na temat tego, co dzieje się na zewnętrznym rynku, ale wierzę, że jesteśmy pierwszymi, którzy zaoferowali nakierowywanie reklam na użytkowników mieszkających w określonych obszarach, na taką szeroką skalę na świecie – mówi Singh z Google.
Paul Levine z Yahoo jest jednak mniej powściągliwy w słowach i mówi na łamach New York Times, że lokalne wyszukiwanie Yahoo jest 'szersze i głębsze’, niż cokolwiek, co użytkownik może znaleźć korzystając z Google. – Uzywając Yahoo, użytkownik może wybrać adres, wybrać pożądany rezultat, znajdując np. najbliższy bankomat, czy restaurację z Sushi – deklaruje Levine. – Lokalne wyszukiwanie to coś, czym zajmujemy się od lat – dodaje.