Dark Mode Light Mode

Bądź na bieżąco z najważniejszymi wiadomościami!

Naciskając przycisk Subskrybuj, potwierdzasz, że przeczytałeś i zgadzasz się z naszymi zasadami Prywatność Prywatności oraz. Regulamin. Możesz się też z kontaktować z nami.
Obserwuj nas
Obserwuj nas
Lubię się chłostać Kuba Wojewódzki i 13499 big5 Lubię się chłostać Kuba Wojewódzki i 13499 big5

Lubię się chłostać

Marcin Prokop opowiada nam, kiedy miewa erekcję mentalną, czemu nie reklamuje ziół na prostatę i czym dla niego jest sprzedawanie wizerunku.

Marcin Prokop, gwiazda, czy dziennikarz?
Myślę, że ani jedno, ani drugie. Jestem zdania, że nie można człowieka tak jednoznacznie zaszufladkować. W dzisiejszej rzeczywistości medialnej krążą byty interdyscyplinarne. Jest coraz więcej ludzi, którzy łączą rozmaite specjalizacje i do twarzy im z tym. Nie wydaje mi się, żeby jedno określenie musiało stać w konflikcie z drugim. Fakt, że Michał Sołowow jest kierowcą rajdowym nie przeszkadza mu w byciu doskonałym biznesmenem. Arnold Schwarzeneger jest tak samo aktorem, jak i gubernatorem i jedna rola nie umniejsza drugiej. Jeżeli ktoś działa udanie w kilku wymiarach, to tylko dobrze świadczy o talencie osoby, o której rozmawiamy.


Co Marcinowi Prokopowi daje kopa? Jest jakieś źródło niewyczerpanej energii?
W używki nie inwestuję, bo jako osoba, która skończyła finanse policzyłem, że to zbyt drogie, mało efektywne, nieopłacalne. Jednak wbrew tezie postawionej w pytaniu uważam, że jestem człowiekiem o umiarkowanych zasobach energetycznych, które ujawniają się w postaci dość krótkotrwałych wybuchów. Jeżeli nie ma takiej potrzeby to nie jestem nieustająco pobudzony, nie przebywam w stanie permanentnej erekcji mentalnej.


Kiedyś o Dorocie Wellman powiedział Pan, że „ma takie naddatki energetyczne, że mogłaby oświetlić niewielki miasteczko, gdyby jej połączyć kable”. Czy często dochodzi na waszych liniach energetycznych do spięć, skoro tak obficie współpracujecie?
Zasadniczo nie dochodzi wcale. Nasze charaktery nie kolidują ze sobą. Nie mamy też zbyt wielu sytuacji konfliktogennych. Nie jesteśmy parą, nie sypiamy ze sobą, nie mamy dzieci, więc nie ma zbyt wielu pól, gdzie moglibyśmy się posprzeczać. Nawet jeśli zdarzają nam się różnice zdań, to nie wpływa na komfort wzajemnej pracy.


Czyta Pan Machinę?
Bywa, że czytuję, aczkolwiek to już nie jest moje medium i niespecjalnie mam tam czego szukać. Zatem raczej przeglądam, niż czytuję.


Mija właśnie rok odkąd wznowiono wydawanie Machiny. Jak Pan, jako były naczelny, ocenia pismo pod rządami Piotra Metza?
Nie jest to magazyn dla mnie, natomiast znam takich, którzy twierdzą, że jest to pismo fenomenalne. Jako czytelnik zostałem wychowany na trochę innej estetyce, bardziej konserwatywnej. Machina to taka magma, taki kontrolowany chaos, w którym ja się nie do końca odnajduję. Mam trudność z nawigacją po tej gazecie, ale merytorycznie jest to sprawnie robione pismo, bo Piotrek gwarantuje wysoką jakość. Niektórzy mieli obawy, czy radiowiec poradzi sobie z gazetą, a okazuje się, że radzi sobie doskonale. Problem polega na tym, że Machina, będąc z założenia pismem masowym, penetruje ten obszar popkultury, który ja mam dość dobrze spenetrowany za pomocą innych źródeł: szybszych, jak internet i bardziej specjalistycznych, jak niektóre gazety zachodnie. Jako czytelnik częściej sięgam po pisma niszowe, niż ogólnotematyczne.


Pisał Pan dla kilku gazet, można chociażby wspomnieć Galę, Przekrój, współpracował z kilkoma stacjami telewizyjnymi. Nie brakuje też innych aktywności, jak duże imprezy masowe i te bardziej kameralne, jak chociażby 2. urodziny Arkadii czy konkurs na miss najlepszych pośladków. Mówi Pan, że „ciężko odmówić, kiedy rzeczywistość stawia przede mną nowe wyzwania. Nie jest łatwo odmówić sobie zaatakowania kolejnego szczytu.” Czy nie jest trochę tak, że nie umie Pan sobie odmówić zaatakowania nawet jeśli to nie szczyt, a pagórek?
Myślę, że takie założenie, oczekiwanie, iż wszyscy ludzie mediów powinni być niepokalanymi etosowcami, gardzącymi komercją, jest niebywale szlachetne, ale mija się z rzeczywistością. Dla mnie praca w mediach nie jest misją, jakimś nawiedzeniem i powołaniem, ale zawodem, jak każdy inny. A zawód, oprócz tego, że powinien sprawiać satysfakcję, służy do zarabiania pieniędzy. Czasami satysfakcja dominuje nad pieniędzmi, czasami jest odwrotnie. I oto cała filozofia. Jest w tym jeszcze oczywiście problem wiarygodności – trudno wyobrazić sobie, by traktowano Bogdana Rymanowskiego poważnie, gdyby jednego dnia przebierał się publicznie w strój clowna w hipermarkecie, a drugiego prowadził pod krawatem debatę polityczną. Ale ja, w opozycji do powyższego przykładu, jestem dziennikarzem rozrywkowym i zajęcia określane mianem chałtur mi nie szkodzą.

Zresztą nie jestem wyjątkiem, który czerpie komercyjne korzyści z jakiejś tam popularności. Nie znam w rodzimych mediach nikogo, kogo nie dałoby się kupić. Jednak bardzo niewiele osób potrafi mówić o tym otwarcie, z dystansem do siebie i uprawianego zawodu, jak na przykład Andrzej Grabowski – wybitny aktor, który sprzedał się z premedytacją do kiepskiego – nomen omen – serialu, co w żadnym stopniu nie przeszkodziło mu w byciu nadal wybitnym aktorem. Za to z drugiej strony barykady stoi pierwszy orędownik unikania rzeczy komercyjnych, etosowiec-teoretyk, czyli Kuba Wojewódzki, który zawsze ochoczo dezawuował ludzi, którzy sprzedali się do reklamy. I co? Sam wskoczył do tego wagonu, kiedy znalazło się w nim wystarczająco dużo kasy, próbując jednocześnie dorabiać do tego jakąś wydumaną ideologię, że niby nie tylko o pieniądze chodziło. Śmieszy mnie ten typ hipokryzji, bawią mnie brednie o tzw. budowaniu wizerunku. W 99 proc. przypadków wizerunek hoduje się po to, żeby w odpowiednim momencie go korzystnie sprzedać, w tej czy innej formie.  


Czy jest propozycja, którą Marcin Prokop z założenia by odrzucił?
Oczywiście, że jest, nie popadajmy w skrajności. Gdyby zaproponowano mi prowadzenie urodzin w Arkadii za mniejsze pieniądze, nie zrobiłbym tego. A mówiąc serio, jest granica obciachu, której nie przekraczam za żadną kasę. Nie zrobiłbym na przykład niczego co jakoś istotnie gwałciłoby moje osobiste przekonania. Nie wystąpiłby na wiecu Samoobrony, czy LPR-u, a niektórym się to zdarzało. Nie wziąłbym udziału w reklamie globulek doodbytniczych czy ziół na prostatę.


Jak się Pan czuje w fotelu naczelnego miesięcznika Film?
Dobrze się czuję. Gdybym czuł się źle, to pewnie już bym tam nie siedział.


Michał Lisiecki zapowiada, że po wakacjach miesięcznik czekają solidne zmiany, zarówno merytoryczne, jak i estetyczne. Co się zmieni?
Na razie mogę jedynie zaserwować stek ogólników i banałów, ponieważ koncepcja ostateczna jeszcze się nie wyklarowała. Założenia brzegowe są takie, że ma to być pismo mniej ortodoksyjne, jeśli chodzi o stosunek do filmu, czyli bardziej otwarte na inne gałęzie popkultury. Bardziej pismo okołofilmowe niż stricte filmowe. Będzie nas bardziej interesowało postrzegnie zjawisk społecznych przez pryzmat filmu. Teraz jesteśmy ściśle zobligowani kalendarzem premier filmowych. Już niedługo będzie trochę inaczej.


Na początku swojej kariery telewizyjnej prowadził Pan program „Prokop i panny”. Ostatnio szumnie zapowiadały się „Przebojowe Polki”. Mówi Pan sam, że te programy przebojowe nie były. Św. Prokop, który był egzorcystą został ścięty w 303 roku w Palestynie. Nie boi się Pan w związku z tymi niepomyślnymi programami pewnego ostracyzmu społecznego? Takiego spalenia na medialnym stosie?
Bez przesady. „Ostracyzm społeczny” może spotkać kogoś, kto jest aferzystą, gwałci dzieci albo diluje heroiną, ale nie sądzę, żebym nagle sał się wrogiem publicznym z powodu słabszych wyników jakiegoś sezonowego programu rozrywkowego. Chcę w tym miejscu jasno uzmysłowić wszystkim, którzy tego nie wiedzą, że sukces czy porażka większości przedsięwzięć telewizyjnych, które nie są tzw. programami autorskimi, w minimalnym stopniu zależy od prowadzącego. Bądźmy realistami – nawet najlepszy aktor nie podźwignie słabego filmu. W takich sytuacjach łączenie odtwórcy roli z klapą całego przedsięwzięcia jest nieporozumieniem, ale i łatwym chwytem poniżej pasa, chętnie stosowanym. Teza „program spadł z anteny bo prowadzący nie dał rady” to jest ekwiwalent hasła, że całemu złu na świecie winni są geje i cykliści. W przypadku „Przebojowych Polek”, czyli programu, który nie odniósł komercynego sukcesu, ja nie mam sobie absolutnie nic do zarzucenia. Uważam, że w piekielnie trudnej, karkołomnej i ryzykownej konwencji tego programu odnalazłem się tak dobrze, jak się dało. 

Niestety, nie mogę tego samego powiedzieć o „Prokopie i pannach” sprzed paru lat. Tam byłem straszny i kiedy dziś oglądam tamte odcinki to się wstydzę. Popełniłem wtedy szereg szkolnych błędów, jakich prowadzący popełniać nie powinni, ale był to mój pierwszy program i to realizowany dla tak dużej stacji. Mam pełną świadomość błędów i podpisuję się pod nimi. Z drugiej jednak strony nie widzę powodu, żeby miało to rzutować na moje dobre samopoczucie albo budzić wątpliwości czy się nadaję do telewizji. Jeśli na pięć moich projektów jeden nie wypali, to i tak jest rewelacyjna statystyka. 


Czy człowiek, który zarabiał na życie krytykując innych wobec siebie powinien również być krytyczny?
Myślę, że każdy człowiek, zwłaszcza pełniący jakieś funkcje publiczne, czy to telewizyjne, czy polityczne, gdzie każdy krok podawany jest publicznej ocenie, powinien w pierwszej kolejności być krytyczny wobec siebie. To taka forma szczepionki. W przeciwnym razie masa krytyki z zewnątrz, często niesprawiedliwej i złośliwej, go zmiażdży. Poza tym człowiek, który nie jest w stanie dostrzec własnych błędów nie jest w stanie się rozwijać i szybko z tej gry odpada. Ja jestem bardzo samokrytyczny i czynię to z przyjemnością. Lubię się chłostać.


Rozmawiała Małgorzata Roman

Bądź na bieżąco z najważniejszymi wiadomościami!

Naciskając przycisk Subskrybuj, potwierdzasz, że przeczytałeś i zgadzasz się z naszymi zasadami Prywatność Prywatności oraz. Regulamin. Możesz się też z kontaktować z nami.
Add a comment Add a comment

Dodaj komentarz

Previous Post

Zmiany w Oficynie Wydawniczej Wielkopolski

Next Post
"Wiadomości" tracą widzów, a "Fakty" zyskują m 50547

"Wiadomości" tracą widzów, a "Fakty" zyskują





Reklama