Prezentacje można podzielić na takie, które dotykały tematów interesujących dla wielu odbiorców oraz „niszowe”, poświęcone specyficznym zagadnieniom zrozumiałym dla grona pasjonatów. Potwierdza się reguła, że ludzie wybitni w swoich dziedzinach nie zawsze są wybitnymi mówcami, są też prelegenci, którzy umieją zaczarować widownię opowieścią o mrówkach i atomach. Mieszanka doświadczeń i zatarcie granic pomiędzy znanymi odkrywcami i początkującymi studentami od zawsze jest atutem wydarzeń spod znaku TED i decyduje o ich popularności. Kluczem do sukcesu danej prezentacji jest postawienie sobie na początku pytania: dlaczego moi słuchacze mieliby poświęcić na ten temat kwadrans swojego życia. Odpowiedź na to pytanie na tegorocznym TEDx nie zawsze była jasna, niemniej zdarzyło się kilka perełek.
Mocnym otwarciem były dwie prezentacje – Roberta Kroola, eksperta w dziedzinie przywództwa oraz Daniela Lewczuka, anioła biznesu i inwestora. Krool obrazowo dzielił się ideą nieustannej pracy nad sobą (trzy kwadranse czytania na dany temat dziennie czyni nas po kilku latach ekspertami w tej dziedzinie), najciekawsze zaś zostawił na koniec, gdy wyjaśnił, czemu zdecydował się stanąć na scenie przed takim tłumem ludzi – chciał zmierzyć się ze swoim lękiem i przekonać się, co się wydarzy, gdy przestanie się bać. O przekraczaniu granic opowiadał też Daniel Lewczuk, który w ubiegłym roku przebiegł 1000 km na 4 pustyniach, aby wesprzeć dobroczynną akcję i przekonał się na własnej skórze, że do słowa „kryzys” zawsze należy dodać „przejściowy”, nawet gdy na 84. kilometrze biegu w upalnym słońcu człowiek nie jest w stanie się podnieść.
Zdarzały się na tegorocznym TEDxie wystąpienia przyciężkie, o apokaliptycznym wręcz wydźwięku, swoich charakterem przypominające sesję terapii zbiorowej. To błąd popełniany już na poprzedniej edycji – zwierzenia i opowieści o członkach rodziny oraz przeżyciach z dzieciństwa i snach można spokojnie zostawić na domowe biesiady zamiast szykować się z nimi na scenę. Na której najlepiej, od początku istnienia TED, sprawdza się żart, dystans do siebie i niestandardowe podejście do tematu, jak pokazał to fizyk dr Michał Krupiński badający trajektorię łamanego spaghetti. Dla zainteresowanych – łamany makaron spada kaskadowo.
Alicja Wysocka-Świtała, Partner Clue PR