Piotr Witkowski: Dlaczego za datę narodzin polskiego Canal+ przyjęto marzec 1995? Przecież kanał otrzymał koncesję i rozpoczął pierwsze emisje już pod koniec 1994 roku.
Dominique Lesage: Koncesję dostaliśmy 23 listopada 1994 roku. Oczywiście, moglibyśmy uznać tę datę za rozpoczęcie naszej działalności, ale emisję z Warszawy rozpoczęliśmy dopiero w lutym 1995 roku – wcześniej miały miejsce jedynie próby techniczne z Paryża. Także w lutym przysłano nam pierwszą partię dekoderów. Miesiąc wcześniej skończyliśmy wyposażać studio przy ulicy Kawalerii. Trudno mówić w takiej sytuacji o konkretnej dacie, ponieważ telewizji nie zakłada się w jeden dzień – trwa to dłuższy okres. Zastanawialiśmy się nad tym, jaki termin będzie najlepszy na inaugurację stacji. Wybraliśmy datę, która ma wymiar symboliczny, czyli 21 marca – pierwszy dzień wiosny.
Wiosna, czyli czas, w którym rodzą się zupełnie nowe rzeczy?
Tak, Canal+ był zupełnie nowym zjawiskiem w krajobrazie audiowizualnym Polski. I właśnie wtedy, 21 marca, a pamiętam to bardzo dobrze, bo byłem odpowiedzialny za organizację całego przedsięwzięcia, zaprosiliśmy cztery tysiące osób, naszych gości, do Zamku Ujazdowskiego, gdzie z wielką pompą rozpoczynaliśmy działalność. Wieczorem, o godzinie 20, ówczesny prezes Grupy Canal+ Pierre Lescure, który przybył na to wydarzenie specjalnie z Paryża, nacisnął symboliczny guzik stacji nadawczej. W marcu i kwietniu rozpoczęliśmy produkcję własnych programów, a następnie wydłużyliśmy nadawanie do 20 godzin. Ze względu na to, że stacja ruszała etapami i pojawia się tutaj wiele różnych dat, nasze 10. urodziny postanowiliśmy świętować od marca tego roku przez kilka miesięcy.
Przebudowa miejsca, w którym teraz rozmawiamy, czyli wówczas byłej ambasady Wietnamu, a od 10 lat siedziby Canal+, rozpoczęła się jeszcze przed przyznaniem Wam koncesji. Czy to świadczyło o tym, że byliście pewni otrzymania koncesji?
Proces koncesyjny trwał dosyć długo. Razem z nim przyszło pewnego rodzaju rozeznanie w kwestii, czy mamy szanse, czy nie. Przy ubieganiu się o koncesję mnóstwo czasu pochłonęły nam same prace przygotowawcze – dostarczenie odpowiednich dokumentów, uzasadnień ekonomicznych i finansowych. Im bardziej zbliżaliśmy się do momentu ostatecznej decyzji, tym bardziej wyczuwaliśmy nastroje. Ale nie byliśmy do końca pewni, czy dostaniemy koncesję.
Podjęliście ryzyko?
Pamiętam, że po raz pierwszy byłem na ul. Kawalerii w sierpniu 1994 roku. Przebudowa budynku rozpoczęła się jesienią, tuż przed przyznaniem nam koncesji. Trzeba tutaj dodać, że proces koncesyjny trwał rok, więc to oczywiste, że na miesiąc przed przyznaniem koncesji byliśmy trochę bardziej pewni, że ją dostaniemy, niż wcześniej. Dlatego rozpoczęliśmy prace. Nie mniej jednak należy podkreślić, że wyposażenie techniczne, to najdroższe, zostało zamontowane dopiero po zakończeniu procesu koncesyjnego.
Dostaliście w końcu koncesję, co wzbudziło mnóstwo kontrowersji wtedy. Samo ubieganie się o nią przez płatną stację budziło już kontrowersje. Polski rynek był bardzo młody. Nie było stacji komercyjnych koncesjonowanych, a wasza koncesja zbiegła się z koncesją Polsatu. Jak przekonaliście do siebie urzędników?
Były mocne argumenty, które przemawiały za przyznaniem nam koncesji. Spośród nich pierwszy, że zobowiązaliśmy się współfinansować polską kinematografię – i to zrealizowaliśmy, oraz drugi, zgodnie z zapisem koncesji, że tworzyć będziemy na antenie Canal+ rozszczepienia lokalne – to niestety należy wpisać do listy projektów, których nie udało się zrealizować. Nie mniej jednak w praktyce miało to wyglądać tak, że mieliśmy udostępniać niezależnym producentom lokalnym pasmo programowe, co wieczór około godziny 19, które miało być finansowane właśnie przez nich. Oczywiście były to atuty dodatkowe, obok samego faktu wprowadzania na rynek telewizji o profilu filmowym i sportowym.
Ale jednak płatnej. No i ten drugi punkt – on nie został zrealizowany…
Nie został zrealizowany, ale w zamian za to otrzymaliśmy większe obowiązki, jeśli chodzi o finansowanie produkcji filmowych. Warto jednak powiedzieć, że prowadziliśmy wówczas analizy i badania marketingowe, ażeby pomóc producentom lokalnym rozeznać rynek. Trzeba też dodać, że do takiej pomocy nie byliśmy wcale zobligowani, gdyż mieliśmy im jedynie udostępniać pasma. Chcieliśmy jednak pomóc, bo profesjonalni producenci, którzy chcieli skorzystać z pasm w 14 miastach, nie mieli pieniędzy. Pojawiło się pytanie, skąd je wziąć? My nie mieliśmy obowiązku finansowania lokalnych pasm, bo to miało być przedsięwzięcie niezależne i niekodowane. Jedyną szansą dla nich była reklama. I co wyniknęło z tych naszych badań i analiz? To, że lokalny rynek reklamowy nie istniał.
Czy wśród tych producentów były jakieś lokalne stacje, które wchodziły w skład sieci Polonii 1? Oni mieli lokalne programy…
O ile pamiętam, bo to było dawno, Nicola Grauso, który stał wtedy za Polonią 1, zaczął się wycofywać z rynku. Były przymiarki, żebyśmy się z nimi powiązali. Ale powtarzam, że nie mieliśmy takiego obowiązku, aby się z nim wiązać. Było to wręcz zakazane w treści koncesji.
Kiedy startowaliście, wszystko działo się w bardzo szybkim tempie. Półtora miesiąca po otrzymaniu koncesji, uruchomiliście studio. Kilka tygodni później emisję z Warszawy i sprzedaż dekoderów. Pojawiły się wtedy jakieś problemy, choćby techniczne?
Problemów technicznych akurat nie było. Cały sprzęt, który tu przyjechał z zagranicy, był najwyższej jakości i został zainstalowany przez fachowców. Jedyne, nad czym można było ubolewać, to fakt, że moc nadajników była wyjątkowo słaba. Pamiętam, że wówczas dyrektor programowy powiedział: ‘Słuchajcie, przecież to jest moc stacji radio-taxi’. Nasze pokrycie było z tego powodu bardzo ograniczone. Myślę, że to był jedyny problem natury technicznej, który mieliśmy. Były dwa inne główne problemy – słabe rozeznanie klientów, co do tego, czym jest płatna telewizja, bo byliśmy przecież pierwszą stacją, która zaoferowała coś takiego w Polsce. Musieliśmy przeprowadzić wiele akcji komunikacyjnych, aby wyjaśniać, czym jest płatna telewizja i na czym polega. Niby nic, z dzisiejszego punktu widzenia, ale proszę sobie wyobrazić, że kiedy braliśmy w 1995 roku udział w targach telekomunikacji i mediów w Pałacu Kultury i Nauki, postawiliśmy elegancje stoisko, a tam ładne dziewczyny, które pokazywały, że jak się włoży klucz do dekodera, to się odkodowuje obraz. Ludzie podchodzili i byli bardzo zaskoczeni. Nieznajomość produktu – to była pierwsza bariera. Drugim problemem była obecność niespodziewanego konkurenta, Filmnetu. Myśmy mocno wtedy narzekali, ponieważ Filmnet działał bez polskiej koncesji. Oni, nie mając żadnych obowiązków, mieli ułatwione zadanie. To była nierówna walka.
Mieliście jednak przewagę nadajników naziemnych…
Tak, ale technologia zaczęła się tak mocno rozwijać, że posiadanie nadajników naziemnych okazało się nie być w pewnym momencie wcale takim przywilejem. Przez satelitę i przez kabel można było wszystko robić. I tu dochodzimy do sieci kablowych. Nasze kontakty z sieciami kablowymi były początkowo dosyć trudne. Proszę pamiętać, że operatorzy mieli wtedy bardzo wygodną sytuację. Rynek był kompletnie nieregulowany. Ten, kto był mądrzejszy od sąsiada, pociągnął sobie w bloku kabel i założył własną sieć kablową. Przecież na początku w Polsce było ponad 5 tys. sieci kablowych. To był rekord Europy, a może nawet światowy. Do dzisiaj wszyscy, którzy przyjeżdżają do Polski, dziwią się, że jest tutaj nadal 600 sieci kablowych. Nie mniej jednak sieci kablowe nie były chętne do włączania nas do swoich ofert. Na szczęście powstała ustawa, zawierająca zapis „must carry”, która przewidywała, że stacje, które są dostępne na danym obszarze w sposób naziemny, mają pierwszeństwo, jeśli chodzi o pojawienie się w sieciach kablowych. To, co było nadawane naziemnie, musiało być w sieciach kablowych. Kablooperatorzy chcieli uzyskać od nas jak najwięcej pieniędzy, a my nie mogliśmy się na to zgodzić. Udział w kwocie abonamentu, jaki proponowały nam sieci kablowe, był dla nas nie do zaakceptowania. W takim kraju, jak np. Belgia, operator brał 5 proc. prowizji. W Polsce chciał wtedy kilkadziesiąt procent. I tak dochodzimy do czwartego problemu, którym było…
…pojawienie się w Polsce HBO.
Tak, bo właśnie HBO początkowo oferowało kablooperatorom niezwykle atrakcyjne stawki. My byliśmy w sytuacji, w której udziałowiec oczekiwał od nas szybkich rezultatów finansowych. W końcu się doczekali, ale na początku pilnowali, żebyśmy nie byli zbyt hojni, jeżeli chodzi o negocjowanie umów. Mieliśmy autonomię, co do decyzji, ale gdyby zobaczyli, że umowa zakłada oddawanie kablooperatorowi 50 proc. wpływów z abonamentu, podczas gdy np. w Belgii tylko 5 proc, byłoby to dla nich nie do zaakceptowania.
Dlaczego zdecydowaliście się na sieć nadajników naziemnych? Przecież zrobiliście to w momencie, kiedy nadawanie satelitarne było bezproblemowe i odbywało się mniejszym kosztem.
Po pierwsze, spójrzmy na to z perspektywy pierwszego zainteresowania się naszych udziałowców polskim rynkiem, nawet 13, czy 14 lat temu, wtedy sytuacja była jeszcze inna. Nie zgadzam się też z określeniem „mniejszym kosztem” . Nasze dekodery nie posiadały wtedy konwertera satelitarnego – abonenci musieliby je dokupywać, a były one wówczas bardzo drogie (ok.1000zł). Z tego punktu widzenia dostęp był tańszy drogą naziemną.
Dzisiejszy Canal+ nie jest tą samą stacją, którą był, kiedy ruszył z wielkim rozmachem. To był nie tylko film, nie tylko sport realizowany po raz pierwszy w Polsce technologią wielokamerową, ale także talkshow na żywo ‘Na gapę’, wielkie osobowości, jak Tomasz Raczek, Krzysztof Jasiński, Edward Mikołajczyk, czy Max Cegielski, który u was zadebiutował. A później te programy zaczęły znikać. Został sam film, sam sport, filmy dokumentalne i jeden serial tygodniowo. Co się stało?
Z jednej strony ma Pan rację, z drugiej nie. Nasz charakter się nie zmienił. Nadal zachowujemy ten sam profil – to jest telewizja kodowana, płatna, jest film i jest sport…
Ale wtedy ilość tych programów typu talkshow, poza filmem, czy sportem, stanowiła trzecią, bardzo mocną część waszej ramówki…
Wielokrotnie robiliśmy programy, mające charakter odkrywczy i pionierski. To my wprowadziliśmy codzienny talkshow na żywo. Rok czy dwa lata później zaczęły to robić inne stacje. Z czasem nasz format się wykrystalizował, jesteśmy przede wszystkim stacją o profilu filmowym i sportowym. Telewizja płatna pokazuje to, czego nie ma w telewizjach otwartych. Im więcej jest takich programów w telewizji otwartej, tym mniej potrzebne są w telewizji kodowanej.
Nie ma dzisiaj żadnej stacji telewizyjnej w Polsce, która nadawałaby codziennie talkshow na żywo.
Dzisiaj nie, ale wtedy zaczęły to robić. Doszliśmy do wniosku, że nie ma sensu trzymać się tego gatunku.
Dostosowaliście do polskich potrzeb ten francuski format? Tam nadal są programy typu talkshow, czy seriale.
Naszym zadaniem jest oferowanie abonentom najnowszych filmów i sportu na wyłączność, czego nie obejrzą w stacjach otwartych. Zasada jest prosta, ale dobre zrealizowanie tej zasady wymaga wiele pracy i na tym się skupiamy. Jeśli chodzi o formaty – formy pionierskie, to był zawsze nasz wyróżnik. Proszę pamiętać, że pokazaliśmy np. na żywo operę w telewizji. Proszę sobie to wyobrazić – 13 kamer, a to nie był mecz, to była opera.
Wtedy byliście rzeczywiście pionierem, ale od pewnego czasu nie jesteście już tak pionierscy.
Z jednej strony zmieniła się biznesowo konstrukcja firmy. Początkowo, bardzo dbaliśmy, aby budować stację telewizyjną w klasycznym tego słowa znaczeniu. Jednak z czasem coraz bardziej przesuwaliśmy się w kierunku naszego głównego zadania, czyli dobrej usługi dla abonentów i dobrej obsługi abonentów. Proszę zwrócić uwagę, że od kilku lat staramy się wyraźnie rozwijać obsługę abonentów. Staramy się także dowiedzieć, czego oczekuje rynek, czego oczekują nasi abonenci. Dlatego nie ma sensu, żebyśmy pokazywali np. talkshow na żywo, bo mają tego mnóstwo w innych stacjach. Poza tym, kiedy w 1998 r. powstała Cyfra+, staliśmy się nie tylko nadawcą, ale też operatorem.
Jaki wpływ na to, co działo się w polskim oddziale Canal+, miało odwołanie z funkcji prezesa Canal+ w Paryżu, Pierre’a Lescure?
Miałem wielki sentyment do Pierre’a Lescure i odczuwałem smutek, kiedy odszedł z Canal+. Nastąpił wtedy pewien moment obawy, ale to dzieje się za każdym razem, gdy odejdzie wielki szef danej firmy. To nie miało jednak większego wpływu na funkcjonowanie polskiego oddziału, który ma przecież także innych udziałowców, nie tylko francuski Canal+.
I tutaj, w historii polskiego Canal+, taki moment pewnych obaw nastąpił na przełomie roku `96 i roku`97, kiedy prezesem Canal+ został Lew Rywin, a poprzedni akcjonariusze, związani z byłym prezesem, wycofali się. Co się wtedy zmieniło?
Początkowo Lew Rywin chciał być bardzo czynny w działalności firmy, ale szybko zorientował się, że firma potrafi działać w sposób autonomiczny. I zresztą, jak wielu ludzi, którzy chcieli sporo zmienić w tej stacji, przekonał się, że ona działa na zasadzie własnych reguł. Natomiast Rywin jest człowiekiem, który wykazuje – i proszę tego nie traktować żartobliwie – dużo inicjatyw życiowych… Szybko zobaczył, że stoi na czele firmy, która sama działa.
Jako zasługę można przypisać mu na przykład pierwszy polski sitcom?
Oczywiście. Wśród jego świetnych inicjatyw, które podjął, był właśnie ‘13 posterunek’ i wiele filmów, które zostały wyprodukowane przez nas, których on był inicjatorem („Pan Tadeusz”, „Pianista”…).
A ta późniejsza sprawa? Mam na myśli stworzenie Polskiej Platformy Cyfrowej, w oparciu o współpracę z TVP i Polsatem.
No i to jest właśnie jeden z nieudanych projektów. Wówczas minister skarbu nie pozwolił na to, żeby TVP mogła wstąpić do tego wspólnego przedsięwzięcia. Dzisiaj wszyscy uważają to za błąd…
Ta platforma byłaby lepsza, gdyby wtedy doszło do połączenia? Czy nie byłby to monopol? Klienci nie mieliby wyboru.
A skąd Pan wie, że nie byłoby drugiej platformy?
Czy ktoś odważyłby się konkurować z największymi nadawcami w kraju?
Ale wtedy ruszyła platforma Wizja TV. Nieco później ruszył Polsat Cyfrowy. I gdyby nawet Polsat dołączył wtedy do naszego przedsięwzięcia, to druga platforma i tak by istniała. A kto powiedział, że na przykład Murdoch nie zainteresowałby się tym rynkiem?
Wróćmy się jednak kawałek do tyłu. Taka mała ironia losu. W 1997 roku akcjonariuszem Polskiej Korporacji Partycypacyjnej, udziałowca Canal+, została Agora. Jak połączymy nazwisko ówczesnego prezesa Canal+ Lwa Rywina i nazwę udziałowca, czyli Agory, to mamy aferę…
Zawsze uważaliśmy, że ważne jest, aby mieć mocnego partnera polskiego i wtedy Agora okazała się właśnie tym mocnym partnerem. Ja do tej pory uważam, że to była świetna sprawa.
To dlaczego się wycofali?
Myślę, że Agora chciała występować jako partner strategiczny. Z tego, co ja rozumiałem wtedy, bardzo liczyła na możliwości, jakie dawała koncesja naziemna, więc np. na tworzenie rozszczepień lokalnych, czy czas niekodowany. Bardzo na tym zależało moim zdaniem Agorze. My z kolei bardziej liczyliśmy na Agorę jako na partnera finansowego. Po pewnym czasie nastąpiła decyzja o rozstaniu.
Rok później rozmawialiście o fuzji z właścicielami Wizji TV, ale fuzja się nie udała. Czy zastanawiał się Pan, jak wyglądałby ten rynek, gdyby 4 lata wcześniej, w 1998 roku, doszło do tej fuzji?
Nie wróżę z fusów, więc nie mam pojęcia. Być może pozostałaby ta jedna platforma. W naszej pierwotnej koncepcji połączona platforma nie byłaby monopolistą. Platforma według naszej filozofii miała być środowiskiem, w którym wszyscy mogą się mieścić – TVP, stacje komercyjne i inni nadawcy. Bardziej na zasadzie wspólnego systemu nadawania i dystrybucji, niż przyczółku handlowego. To miało być otwarte przedsięwzięcie…
Czy wtedy nie było tak, że obudziliście się za późno? Przecież Wizja TV miała gotową swoją platformę do uruchomienia w kwietniu, a wy ruszyliście wiele miesięcy później – pod koniec 1998 roku. Czy was zmotywowało to, że jest ktoś kto ma gotowy produkt? Obudziliście się wtedy?
Nie obudziliśmy się, bo i tak wiedzieliśmy, że rozwój telewizji cyfrowej jest nieunikniony. Zresztą Canal Satellite startował we Francji w 1997 roku. Na bieżąco byliśmy informowani, jak to ma wyglądać, jaka jest technologia, na czym to ma polegać. Inwestycje przy tym były jednak ogromne. Zmiana dekoderów, zmiana systemów nadawania – to wymagało dużych inwestycji. A to, że Amerykanie wcześniej startowali? Oni nie mieli gotowego zaplecza biznesowego w Polsce, tak jak my. To dla nas było z jednej strony pewną przeszkodą, bo trzeba było wszystko przetransformować, ale z drugiej strony później był to pewien przywilej, bo mieliśmy już gotową bazę abonentów.
Dzięki rozmowom o fuzji z Wizją TV i wstrzymaniu ich kwietniowego startu, tak naprawdę zyskaliście na czasie…
Trochę tak. Ale nie było to zamierzoną czynnością. Nasze intencje były naprawdę szczere, jak i z resztą intencje drugiej strony.
A jak ocenia Pan z punktu widzenia osoby, która jest w tej stacji od początku, kontrast pomiędzy tym, czym Canal+ był w 1995 roku, a tym czym jest dzisiaj?
To, co przychodzi mi do głowy najpierw, to profesjonalizacja, która nastąpiła. Mówię tutaj o ekipie, która pracuje na bardzo wysokim poziomie – szczególnie, jeśli porównać ją do ekip innych telewizji Canal+ na świecie. Drugie, co przychodzi mi do głowy, to to, co przyniosła ze sobą cyfryzacja. Trzecie zjawisko, które ma charakter zadowalający, mimo, że ma w sobie coś z egzotyki, to fakt, że starzy nieprzyjaciele, czyli Canal+ i HBO, doskonale teraz ze sobą współpracują na jednej platformie. Teraz obydwie stacje są przyjaciółmi. Ja zawsze się śmieję, że teren Polski stał się terytorium porozumienia pomiędzy Francją a Ameryką (śmiech). Chciałbym jeszcze zaznaczyć jedną rzecz – doszliśmy przez 10 lat do tego, że jesteśmy silną i rozpoznawalną marką. I tak, jak na początku, nikt nas nie znał, dzisiaj trudno znaleźć osobę, która o nas nie słyszała.
Zrezygnowaliście z nadajników naziemnych, ale teraz temat powrócił. Dużo mówi się na temat naziemnej telewizji cyfrowej. Czy wy zamierzacie uczestniczyć w tworzeniu DVB-T w Polsce i mieć w tym jakieś swoje miejsce?
To wszystko będzie zależało od woli ustawodawcy, a więc władz. To będzie kolejny, bardzo uregulowany rynek. Częstotliwości są w końcu państwowe. Nasze podejście jest dwojakie i wynika z tego, czym się zajmuje nasza firma, jednocześnie nadawca i dystrybutor. Jako dystrybutor widzimy, że może się otwierać nowy przyczółek na rynku. I teraz pytanie, czy w ogóle potrzebujemy czegoś innego? Mamy sieci kablowe, mamy satelitę, a od niedawna mówi się o rozwoju telewizji przez ADSL. Argument, który mówi, że to będzie nowy rynek niepłatny jest nieprawdą. Sam fakt, że trzeba będzie kupić dekoder, wskazuje na to, że to będzie płatne. A jeśli mówimy o bezpłatności polskiej telewizji, mówimy o wymieszanych dwóch systemach: płatny i komercyjny. Wszyscy mówią: telewizja za darmo. Nie! To nie jest za darmo. Jedynymi darmowymi telewizjami są stacje komercyjne. Telewizja publiczna jest po środku – między płatną telewizją, a telewizją komercyjną – to model mieszany. Tak, czy inaczej, trzeba będzie płacić nadal. Moje obawy polegają na tym, czy rynek komercyjny będzie w stanie przełknąć pojawienie się nowych kanałów bezpłatnych. Czy on będzie w stanie wykarmić nowe stacje żyjące z reklam? Nie jestem pewny. I w końcu, czy jeśli naziemna telewizja cyfrowa ma być tworzona w oparciu o nowe kanały tematyczne, czy można sobie wyobrazić, że będzie kanał przyrodniczy, który będzie przerywany cały czas reklamami? W takim razie, ja wolę oglądać kanały na płatnej platformie.
Discovery Channel przerywa swoje filmy dokumentalne reklamami.
No właśnie, pomimo tego. Proszę sobie wyobrazić, co będzie, jeśli będzie musiał się jeszcze sam wyżywić, bez abonamentu.
Jakie są w takim razie szanse rozwoju naziemnej telewizji cyfrowej w Polsce? Mówi się, że będzie miejsce dla 30 kanałów, ale czy w ogóle będzie tyle stacji?
To jest kolejne pytanie. Jeżeli wziąć istniejące kanały, no to pytanie brzmi, po co wydawać tyle pieniędzy na rozwój nadajników, jeśli mamy telewizję cyfrową przez satelitę. Często słyszę na różnych forach: ‘Nastąpi era telewizji cyfrowej’. Do cholery, myślę sobie wtedy, przecież ona już istnieje od kilku lat. Natomiast jako dla nadawcy kanałów, jest dla nas ewidentne, że jeśli ma się rozwijać naziemna telewizja cyfrowa i – o ile zostanie ona wprowadzona – to musimy znaleźć tam swoje miejsce.
Będziecie starali się znaleźć tam swoje miejsce, nawet jeśli to będzie model całkowicie bezpłatny?
Nie będziemy wymyślali bezpłatnej telewizji płatnej.
Czyli rozważacie swój udział w naziemnej telewizji cyfrowej, jeżeli będzie to model, w którym będą mogły znaleźć się kanały dodatkowo płatne?
Patrzymy bardzo uważnie na to, co dzieje się w krajach Unii Europejskiej. Jak wiadomo, na razie wszystkie projekty, które opierały się wyłącznie na modelach płatnych, upadły. Mówię tu o doświadczeniu angielskim i hiszpańskim.
Teraz mówimy o modelu pośrednim?
Obecnie mamy model niepłatny w Wlk. Brytanii, który podobno odniósł duży sukces. Ale tamten rynek jest specyficzny – jest mało sieci kablowych. Poza tym, spójrzmy na to, kto jest udziałowcem Freeview. To ta sama firma, która oferuje płatną telewizję przez satelitę. Teraz natomiast nasze oczy zwrócone są na Francję, gdzie rusza naziemna telewizja cyfrowa. Francja jest ciekawa, jednak nie podobna do rynku polskiego, bo słabo okablowana. Patrzymy na to z dużym zainteresowaniem. Widzę jednak decyzje bardziej polityczne, stojące u podstaw cyfrowej telewizji naziemnej, bo jeśli chodzi o technologię, nic nowszego nie zostanie wymyślone. Wręcz przeciwnie, telewizja cyfrowa naziemna oferuje mniej możliwości, niż telewizja cyfrowa satelitarna.
To w jakim kierunku Canal+ pójdzie w najbliższych latach?
Zapewne, jeśli cyfrowa telewizja naziemna ruszy, będziemy się w jakiś sposób w to włączać. Patrzymy też z uwagą na to, co dzieje się, jeśli chodzi o rozwój telewizji przez ADSL. Rozwijamy nasze własne kanały telewizyjne. Chcemy osiągnąć w najbliższej przyszłości 1 mln abonentów. Chcemy rozwijać możliwości współpracy z innymi na rynku. Chciałbym powtórzyć, że znaleźliśmy swoje miejsce na polskim rynku. Nie chcemy zmieniać naszego dotychczasowego formatu. Jesteśmy telewizją płatną, która oferuje najnowsze filmy i sport na żywo. To jest nasza podstawowa strategia i bazując na tym budujemy coraz lepsze usługi dla abonentów.
Rozmawiał: Piotr Witkowski