Dark Mode Light Mode

Bądź na bieżąco z najważniejszymi wiadomościami!

Naciskając przycisk Subskrybuj, potwierdzasz, że przeczytałeś i zgadzasz się z naszymi zasadami Prywatność Prywatności oraz. Regulamin. Możesz się też z kontaktować z nami.
Obserwuj nas
Obserwuj nas

Wywiad z Zygmuntem Chajzerem

Zygmunt Chajzer. Uwielbia pracować – twierdzi, że to dzięki temu ‘zacięciu’ tak wiele osiągnął. Nam opowiada między innymi o drodze rozwoju swojej kariery w mediach, a także o tym, że popularność niekiedy go irytuje. Obecnie jest jednym z najpopularniejszych prezenterów nad Wisłą, a już dziś startuje jego nowy program: „Grasz czy nie grasz”.

Maciej Kautz: Pańska przygoda z Polskim Radiem rozpoczęła się ponad 25 lat temu. Wciąż przyciąga Pan nowych słuchaczy, ale czy praca w najstarszej polskiej stacji radiowej daje tyle samo radości i spełnienia, co na początku, w latach osiemdziesiątych?

Zygmunt Chajzer: Niewątpliwie radio się zmieniło i ja się zmieniłem, ale przyjemność pracy w nim na pewno pozostała. Audycja, która niezmiennie od 25 lat jest najważniejsza dla mnie, to „Lato z radiem”. Ma ona tę zaletę, że ukazuje się tylko przez dwa i pół miesiąca w roku, więc za każdym razem, kiedy ją zaczynamy, to jest od początku, od nowa. Dzięki temu nie można się nią znudzić.

Zapraszamy Ciebie na konferencję

HEALTH & BEAUTY DIGITAL & MARKETING TRENDS 2025

Marketingsummit.eu

16 KWIETNIA 2025 | Hotel RENAISSANCE - WARSZAWA


II Edycja konferencji dla liderów branży beauty & health!

🔹 AI i nowe technologie – jak zmieniają reguły gry w marketingu beauty?
🔹 e-Commerce 3.0 – personalizacja, która naprawdę sprzedaje!
🔹 Nowe pokolenia, nowe wyzwania – jak mówić do Gen Z i Alpha, żeby słuchali?
🔹 TikTok i influencer marketing – od viralowych hitów do realnych konwersji!
🔹 ESG czy greenwashing? Jak tworzyć autentyczne strategie zrównoważonego rozwoju?
🔹 Jak stworzyć społeczność wokół marki i budować lojalność klientów w digitalu?
🔹 Retail przyszłości – co musi się zmienić, aby sprzedaż stacjonarna przetrwała?


📅 Program i prelegenci - Marketingsummit.eu
🎟️ Bilety - Marketingsummit.eu
🎤 Zostań prelegentem - Marketingsummit.eu

Reklama

Rozumiem więc, że wakacje to szczególnie gorący okres w Pana życiu.

Tak, dlatego od wielu, wielu lat nie wyjeżdżam wtedy na urlop, a jeśli już uda mi się wygospodarować choćby tydzień, to jestem bardzo szczęśliwy. Ale ta praca daje wielką frajdę. Zwłaszcza od momentu, kiedy rozpoczęliśmy z naszymi koncertami podróże po Polsce. Bezpośrednie spotkania z publicznością, konkursy, dobra muzyka – to daje wielką satysfakcję.

Jeszcze do niedawna Pańska współpraca z „Jedynką” przebiegała niemalże wzorowo. Było tak, aż do pamiętnego ostatniego kwartału 2004 roku, gdy…

Gdy zdecydowałem się wziąć udział w reklamie, jakby nie do końca mając świadomość tego, że jest to właściwie niemożliwe w kwestiach formalnych. Ta niefortunna sytuacja wynikła z powodu przepisów obowiązujących w publicznej rozgłośni. W związku z ich złamaniem zostałem zawieszony na pół roku. Na szczęście jednak okres mojego niebytu w „Jedynce” upłynął jeszcze przed startem „Lata z radiem”, dzięki czemu mogłem i tym razem jeździć po Polsce, brać udział w koncertach, a także przeprowadzać największy konkurs w historii akcji. Natomiast po owych feralnych doświadczeniach doszedłem do wniosku, że powinienem działać samodzielnie, na własny rachunek. Dlatego też w we wrześniu wykorzystałem urlop wypoczynkowy, a w najbliższych kilkunastu dniach rozwiązuję formalną umowę z Polskim Radiem, czyli pracę na etacie. Mam jednak zamiar nie rozstawać się z tą rozgłośnią i – żywię taką nadzieję – mój głos nadal będzie słyszany na antenie.

Jak wspomina Pan owe 6 miesięcy, gdy słuchacze na próżno czekali, by usłyszeć Zygmunta Chajzera?

Niewątpliwie mi tego radia brakowało, ale ponieważ było sporo innych zajęć – robiliśmy teleturniej w Polsacie, przygotowywaliśmy się do nowych projektów, w tym „Lata z radiem” – nie nudziłem się. Ale na pewno w pełni nie zastąpiło mi to anteny.

Powiedział Pan, że rezygnuje z etatu w Polskim Radiu. Jakie są główne powody tej decyzji?

Dotychczasowa współpraca z tą firmą znacznie ograniczała moją swobodę działania. Bo Polskie Radio, dając etat, wymaga pełnej lojalności i traktuje każdą inną stację, medium, jako konkurencję, co ja oczywiście rozumiem. Są też kolejne argumenty rzutujące na mojej decyzji – na przykład coś, co niedawno radio wprowadziło, a nazywa to SOOP (System Okresowej Oceny Pracy). W myśl tej koncepcji ja, po dwudziestu latach pracy, mam się meldować co pół roku i mówić, co zrobiłem, co robię, co będę robił. Będzie mnie oceniać nieznana mi komisja, a wpływu na recenzję mojej działalności na pewno nie będzie miała słuchalność moich audycji, co – jak sądzę – czyni ten system pozbawionym sensu. Ja w ogóle uważam, że misję publicznego radia można spełniać wtedy, kiedy ma się ją komu przekazywać.

Czy oznacza to więc, że Polskie Radio ignoruje wyniki słuchalności swoich produkcji?

O dziwo nie do końca, ponieważ stacja trochę zaczęła na nie patrzeć, zwłaszcza na początku tego roku, kiedy okazało się, że jej słuchalność idzie w dół bardzo mocno. Trzecie miejsce, które kiedyś było prawie ex aqueo z drugim, dość mocno się oddaliło. Na szczęście „Lato z radiem” podciągnęło wyniki, ale nie wiem, czy nie spowoduje to ponownie uśpienia…

Czy pojawiają się na horyzoncie zmiany, którymi najstarsze radio nad Wisłą chciałoby ten trend spadkowy odwrócić?

Nie – z tego, co słyszałem, zasadniczych zmian nie ma, są tylko korekty. Pojawił się też nowy system produkcji programów: jest to system producencki, którego kompletnie nie rozumiem. Bo dla mnie podstawą dobrych audycji zawsze były redakcje, a tymczasem te jak gdyby przestały istnieć. Słowem: nie wiem, czy to wszystko idzie w dobrym kierunku.

Jednak, jak rozumiem, nadal chce Pan współpracować z tą spółką.

Ja chciałbym być ze słuchaczami. Na początku tego roku dostałem bardzo wiele listów i telefonów z pytaniami, czy naprawdę zniknę z anteny, czy już nie będziemy się słyszeć. I myślę, że coś słuchaczom jestem winien, dlatego na tyle, na ile będę mógł poprowadzić fajne programy, będę się starał to robić.

Jednak nie samym radiem człowiek żyje. Pan może się pochwalić statusem jednego z najbardziej rozpoznawalnych prezenterów nad Wisłą. Popularność bardziej cieszy czy irytuje?

Cieszy, na pewno cieszy. Chociaż przyznaję, że czasami zdarzają się takie sytuacje, gdy jestem nieco zły z bycia osobą popularną. Tak jest często w czasie wyjazdów na koncerty, kiedy chciałbym coś zjeść: dorsza albo flądrę nad morzem, a to się nie da! Dopadają mnie różnorakie wycieczki, i „nie ma zmiłuj”. Muszę wtedy podpisywać autografy, na dodatek się uśmiechać, udawać, że jestem zadowolony. A nie zawsze tak jest, bo czasem jestem głodny, i mam ochotę na tego dorsza… Ale taka jest chyba cena popularności.

Przypomnijmy w skrócie rozwój Pańskiej kariery na srebrnym ekranie. Nie wszyscy wiedzą, że zaczynał Pan w gmachu przy ulicy Woronicza, w Telewizji Polskiej.

Początek to były lata osiemdziesiąte, gdy pracowałem w „Dwójce” jako prezenter tej stacji. Tak było przez długi czas. Ostatnią z kolei moją pracą w TVP były sławetne „Wiadomości”, z których wyleciałem za sprawą ówczesnego dyrektora – dokładnie nie wiem za co i dlaczego.

Ponoć nie żałował Pan długo tego rozstania?

Rzeczywiście. Myślę, że odejście było dobre, ponieważ wówczas wypłynąłem na wody telewizji komercyjnych, z których dostałem parę propozycji i chyba wyszło to na zdrowie.

Od tamtej chwili prowadził Pan „Idź na całość”, które było niewątpliwie hitem stacji Solorza. Było tak jednak do czasu, gdyż format zdawał się być zbyt ograny, monotonny. Czy żałował Pan, że po odegraniu tak pozytywnej roli w rozwoju Polsatu, firma ta przestała się Panem interesować?

To prawda, był taki okres, że po trzech latach ogromnych sukcesów „Idź na całość” trochę trzeba było tę formułę zmienić. Ja byłem też zmęczony właśnie takim sposobem rozgrywania tego teleturnieju. Doszliśmy więc do wniosku, że będzie lepiej, jeśli odejdę, a zastąpił mnie Krzysztof Tyniec. Ten program prowadził on jeszcze przez rok, potem niestety oglądalność spadła drastycznie. I rzeczywiście było tak, że z Polsatu nie dostałem żadnej propozycji. Zainteresował się mną jednak TVN, i gdy byliśmy już na etapie bardzo konkretnych rozmów, odezwał się Polsat, proponując powrót. Odezwał się moim zdaniem za późno, dlatego rozpocząłem pracę w stacji Walterów, prowadząc „Ananasy z mojej klasy”.

W tej roli – przypomnijmy – zastąpił Pan Sandrę Walter, a było to w drugiej połowie roku 2001. Jak wspomina Pan kulisy tej produkcji?

Ależ fantastycznie! To był świetny program, poznałem dzięki niemu wielu popularnych ludzi zupełnie z innej strony – z czasów ich młodości, zobaczyłem ich klasy, środowisko z młodości, przyjaciół. Widziałem ich radość i wzruszenie kiedy po wielu, wielu latach spotykali koleżanki i kolegów; był śmiech, były łzy, słowem – pełna gama uczuć. To była produkcja, którą wspominam z ogromnym sentymentem.

Rozumiem, że tym trudniej było się z „Ananasami…” rozstać.

Ten program, jak każdy, miał swoje wzloty i upadki. Po paru sezonach emisji troszkę oglądalność spadła, a poza tym nie wszyscy chcieli nam swoje klasy pokazywać. Były takie osoby, które odmawiały udziału prawdopodobnie wstydząc się swoich klas, swojego pochodzenia. Być może nie chcieli się do tego przyznać?

Gdy program się skończył, przyszedł czas na „Chwilę prawdy” – pełen emocji teleturniej realizowany w oparciu o format pochodzący z Japonii. Czy praca przy tej produkcji rzeczywiście była tak wytężona, jak to opisywała między innymi „Gazeta Wyborcza”? Ponoć zdarzało się Panu nawet zasnąć na planie.

Tak. Ten program odkryłem w ogóle sam, to znaczy przy pomocy moich niemieckich przyjaciół. Oni właśnie polecili mi obejrzenie teleturnieju, ja go nagrałem i zaniosłem do TVN-u. On się trochę odleżał, bo jeszcze kończyliśmy „Ananasy”, ale w końcu wszedł do produkcji. Rzeczywiście program był niezwykle intensywny w przygotowaniu, tym bardziej, że każdą rodzinę odwiedzaliśmy. Czasami wyjeżdżałem na prawie dwa tygodnie, w tym czasie pokonywaliśmy tysiące kilometrów. Obliczyłem, że kulę ziemską w trakcie „Chwili prawdy” objechaliśmy półtorakrotnie.
Ta praca była trudna, ale satysfakcjonująca. Tym bardziej, że my się z rodzinami biorącymi udział w teleturnieju poznawaliśmy – jedliśmy jakiś wspólny obiad, rozmawialiśmy. Potem oni stawali do bardzo trudnej próby i w momentach, kiedy przegrywali – a takie też były – ja czułem się też przegrany. Kiedy z kolei wygrywali, radość była wielka, dlatego na planie towarzyszyła nam swoista „huśtawka uczuć”. To był najbardziej emocjonujący program, jaki do tej pory zrobiłem.

Czy ta wytężona praca przynosiła pożądane efekty w postaci wyników oglądalności?

Ratingi na początku były bardzo dobre, dobre, później średnie. Kiedy wyniki zrobiły się „mocno średnie”, musieliśmy zrezygnować z anteny. Ale w sumie program utrzymał się przez ponad 2 lata, co, jak na stację komercyjną, jest bardzo dobrym rezultatem.

„Chwilą prawdy” skończyła się Pana praca w TVN. Dlaczego już wtedy?

Po prostu TVN nie miał już dla mnie propozycji. Rozmawiałem pod koniec wakacji 2004 z dyrektorem Miszczakiem, który powiedział: „Przykro mi, w tej chwili nic dla ciebie nie mam, ale prawdopodobnie od nowego sezonu coś będzie”. Spotkaliśmy się więc na początku tego roku, jednak znowu rozłożył ręce. A ja nie mogłem sobie pozwolić na dłuższą nieobecność na ekranie i stwierdziłem, że muszę wziąć sprawę w swoje ręce. Dlatego skontaktowałem się z Polsatem, który przyznał, że akurat szukają kogoś do nowego formatu własnej produkcji [„Na zawsze razem” – przyp. red.]. Było przy tym trochę kłopotów, bo niełatwo było znaleźć teściowe, ale w końcu udało się wystartować. Wszystko było efektem pracy zespołu, i czasem wychodziło lepiej, a czasem gorzej. Ale ogólnie program nie był zły – na początku sama tematyka teleturnieju wydawała się być chybiona, ale ogólnie nie można mówić o niepowodzeniu.
Wyszliśmy z tego ogromną ręką i uważam, że nie mam się czego wstydzić.

Na moment wróćmy jeszcze do TVN-u. W 2003 roku bowiem, na jednym z czatów, przyznał Pan, iż telewizja Walterów „stoi na znacznie wyższym poziomie profesjonalizmu” niż Polsat. Czy obecnie Pan to zdanie podtrzymuje?

Telewizja TVN jest niewątpliwie bardzo profesjonalna. Natomiast myślę, iż zmiany, które zaszły w ostatnim czasie w Polsacie, idą w bardzo dobrym kierunku. Pojawienie się Tomka Lisa w tej stacji, zmiana profilu, charakteru, sposobu pracy, na pewno zmieniły tę stację. W tej chwili to jest telewizja, która może spokojnie konkurować z TVN-em, również pod względem profesjonalizmu.

Prawdopodobnie na zmianę wizerunku Polsatu wpłynie również kolejna, prowadzona przez Pana, produkcja tej telewizji. Już bowiem dzisiaj na jej antenie zadebiutuje nowy teleturniej „Grasz czy nie grasz”. Czego mogą spodziewać się widzowie?

Wielkich emocji, bowiem za każdym razem gra idzie o milion złotych. Nie jakiś mityczny, nierealny, ale znajdujący się w jednej z 26 walizek! Żeby jednak o nią zagrać, trzeba pokonać 249 konkurentów, wykazać się wiedzą i refleksem. A później, kiedy dokona się wyboru, grać niczym wytrawny pokerzysta. Nie można dać się ponieść się emocjom – ryzykować, ale z głową. Nagraliśmy już kilka programów. W dwóch pierwszych jeden z graczy okazał się bardzo ostrożny: wygrał sporo, ale mógł znacznie więcej. Drugi z kolei „poszedł na całość” i wyszedł na tym kiepsko. Jednym słowem: to trzeba zobaczyć! Polecam, sobota g. 21.50, Polsat.

Czy rodzaj takiej kariery, jak Pana, można zaplanować?

Myślę, że można ją sobie wymarzyć. Wszystkie wspaniałe rzeczy rodzą się z marzeń. Konsekwentnie dążyć do celu. Starać się nie marnować nadarzających się okazji. Nie przegapić tej najważniejszej. Oczywiście, przy tym wszystkim mieć sporo szczęścia. Ale z drugiej strony myślę sobie, że nic na siłę. Jeśli nie idzie – poczekać na lepszy moment.

Może się zdarzyć, że usłyszy Pan, iż nie jest już w radiu i telewizji potrzebny. Czy ma Pan jakiś „plan B” na taką ewentualność?

Na razie chyba mi to nie grozi. Urodziłem się pierwszego maja i nie da się ukryć, że jestem pracusiem. Jeśli nie będą mnie chcieli na antenie, będę wymyślał nowe formaty, konkursy. Lubię to. Ponadto moja ukochana siatkówka, ogród, dzieci i wnuczek, który wkrótce pojawi się na świecie… Jest po co żyć.

Wspomniał Pan o siatkówce. To ulubiony sposób na spędzenie wolnego czasu?

Jestem wielkim fanem i zarazem czynnym zawodnikiem uprawiającym tę dyscyplinę od prawie 35 lat. Staram się jeździć na wszystkie najważniejsze mecze reprezentacji i klubów.
Z moim zespołem „Bobry” Piaseczno z kolei przygotowujemy się do turnieju imienia wspaniałego siatkarza i człowieka – Wieśka Gawłowskiego. Jestem dumny, że mogę grać razem z dwoma jego synami. Zapraszam do Piaseczna w dniach 22-23 października.

Na co jeszcze znajduje Pan czas w chwilach relaksu?

Poza siatkówką, która jest zdecydowanie najważniejsza, jeżdżę na rowerze, pływam, a także zajmuję się ogrodem. Wszystko dla przyjemności i zdrowia – przy okazji.

Serdecznie dziękuję za rozmowę.
Maciej Kautz

Bądź na bieżąco z najważniejszymi wiadomościami!

Naciskając przycisk Subskrybuj, potwierdzasz, że przeczytałeś i zgadzasz się z naszymi zasadami Prywatność Prywatności oraz. Regulamin. Możesz się też z kontaktować z nami.
Add a comment Add a comment

Dodaj komentarz

Previous Post

Nowa Panorama od poniedziałku

Next Post
Debata w Radiu ZET m 1276

Debata w Radiu ZET





Reklama