Z pewnością najlepszą transmisją była ta z zeszłego roku. Trudno się temu dziwić, w końcu honorowego Oscara dostał wtedy nasz rodzimy reżyser – Andrzej Wajda. Cały wieczór prowadził z doskonałym zapałem Wojciech Pszoniak. Efekt był wspaniały.
W tym roku, zamiast iść do przodu, TVP cofnęła się o co najmniej krok do tyłu. Trzy osoby komentujące rozdanie Oscarów w studiu, z czego jedynie jedna – łysawy krytyk filmowy – kompetentna.
Pozostali nieustannie wykładali się na fundamentalnych dla miłośnika kina wiadomościach. W pewnym momencie panowie z trudem wysnuli, że „tym, który grał Supermana” jest Christopher Reeve – niestety przekręcili jego nazwisko, bo z odbiornika wyleciało coś na kształt „Reeves”.
Znów pozostaje kwestia przyrównania rangi wydarzenia do liczby zatrudnianych przez TVP pracowników. Oba wskaźniki są wielkie, niestety w przypadku publicznej telewizji nie idzie to w parze z jakością.
Hiszpańska Canal+ zorganizowała na tę okazję np. specjalne studio, które nie znajdowało się bynajmniej w Madrycie, lecz w Los Angeles – w samym sercu wydarzenia.
Zastanawiająca jest też funkcja korespondenta TVP w Stanach Zjednoczonych. Powinien on być obecny tam, gdzie się „coś” dzieje. To „coś” miało miejsce, jak co roku, w Hollywood. Ponieważ data ceremonii od dawna była znana nie byłoby chyba problemem przygotowanie relacji na żywo?
Nasz rodzimy moloch powinien mimo wszystko bardziej liczyć się z widzami i zamiast – jak to określił jeden z widzów – „buraków”, zaserwować nam porządny i urozmaicony posiłek. W końcu abonament jest obowiązkowy a Oscary tylko raz w roku…