– W popołudniowej telenoweli „Marienhof” w ARD akcja przez dziesięć tygodni działa się w biurze podróży z hasłem reklamowym prawdziwego biura podróży L’tur, które zapłaciło za ten element scenografii. Innym razem bohater serialu zachwalał wykładziny podłogowe, jak się okazało – na zamówienie producentów tychże wykładzin. W sumie w „Marienhof” w ciągu zaledwie trzech lat doliczono się aż 117 przypadków zabronionego product placement. Wpływy z tego tytułu – prawie 1,5 mln euro – producent księgował pod mylnymi nazwami. W popularnej szpitalnej telenoweli „In aller Freundschaft” doszukano się 12 takich przypadków, a w niedzielnym serialu kryminalnym „Tatort” – siedmiu. – donosi 'Gazeta Wyborcza’.
– W polskich produkcjach telewizyjnych nietrudno natknąć się na markowe produkty – wystarczy wspomnieć choćby wodę mineralną Arctic czy kosmetyki Avon w serialu „Na Wspólnej” w TVN czy Fiata Stilo w „Na dobre i na złe” (TVP). W naszym prawie termin product placement nie istnieje, funkcjonuje natomiast pojęcie reklamy ukrytej (kryptoreklamy). Przepisy w tej kwestii regulowane są ustawą o zwalczaniu nieuczciwej konkurencji oraz ustawą o radiofonii i telewizji. – informuje dziennik.
– Ile kosztuje zaistnienie np. w serialu? Umowy o product placement są trzymane w ścisłej tajemnicy. Z naszych nieoficjalnych informacji wynika, że trzeba na to wysupłać kilkadziesiąt tysięcy złotych. Jak już pisaliśmy, Polsat przygotował nawet specjalną ofertę dla firm, które chciałyby umieścić swój produkt np. w serialu „Samo życie”. Pakiet trwający w sumie 64 s i składający się z ośmiu scenek – cztery aktywne (produkt używany jest przez jednego z bohaterów) i cztery pasywne (produkt pojawia się w tle) – Polsat wyceniał na 90 tys. zł plus VAT. – czytamy w 'Gazecie Wyborczej’.