Strona rządowa uważa, że rosyjska telewizja zawyżyła liczbę członków manifestacji. Telewizja poinformowała, że mogło uczestniczyć w niej nawet do 5 tysięcy osób. Według rządu, w proteście brało udział jedynie 200 uczestników. Spośród uczestniczących w demonstracji 16 osób zdecydowano się przetrzymać w więzieniach do 15 dni.
Aleksander Łukaszenko prowadzi rządy, które spotykają się z ogromnym protestem na arenie międzynarodowej. Podczas ubiegłorocznego szczytu w Pradze Czechy postanowiły zbojkotować białoruskiego prezydenta zakazując mu wjazdu na swoje terytorium. Polska takiego zakazu nie wydała obawiając się o utrzymanie w miarę normalnych stosunków z Białorusią. Określenie w miarę normalnych jest tutaj użyte nieprzypadkowo. Niedawno przedstawiciele władz białoruskich oskarżały Polskę o rozstawianie na swojej wschodniej granicy szpiegów amerykańskich, którzy przygotowują inwazję na ich kraj. Sam Aleksander Łukaszenko planuje jeszcze w 2006 roku wystartować w wyborach prezydenckich. Jeśli je wygra w sposób uczciwy lub nieuczciwy, to zostanie prezydentem na trzecią kadencję. W tym roku mają odbyć się wybory parlamentarne, ale wszystko wskazuje, że wzywająca do demokratyzacji kraju opozycja nie ma nawet najmniejszych szans na osiągnięcie w nich jakiegokolwiek sukcesu.
Wolne media na Białorusi nie funkcjonują. Chociaż żyjemy w XXI wieku, to przekraczając granicę na linii rzeki Bug można odnieść wrażenie, że cofnęło się dwie dekady wstecz. Zrujnowana gospodarka i w jej konsekwencji zubożałe społeczeństwo nie posiada dostępu do niezależnych środków masowego przekazu. Demokratycznej ofensywy nie chcą zaprzestać Stany Zjednoczone. W regionie nadal nadawane są audycje Głosu Ameryki i Radia Wolna Europa. Problem w tym, że dostępność do tego źródła jest niewspółmiernie mniejsza niż ziejących propagandą rządową mediów narodowych. Być może Polska, która jest bezpośrednim sąsiadem Białorusi powinna przyjąć rolę nauczyciela demokracji i rozpocząć na swoim terytorium swego rodzaju medialną inicjatywę? Wydaje się to mało realne wśród obecnych władz. Niektórzy politycy w Warszawie jeszcze głęboko mają w pamięci czasy przyjaźni polsko-radzieckiej, więc być może z sentymentem odnoszą się do sytuacji za wschodnią granicą. Nie trzeba zresztą przypominać, że byli i tacy, którzy wyrazili już sympatię z białoruskim porządkiem a co za tym idzie poziomem wolności słowa w tym kraju.