Oszczędności masowo uciekają przed inflacją
Już drugi miesiąc z rzędu sprzedaż obligacji skarbowych wyraźnie przekroczyła magiczną granicę dwóch miliardów złotych. W marcu wynik może być przejściowo gorszy. Zagrożenie wirusem bez wątpienia przyspieszy jednak rewolucję technologiczną i skusi większą część klientów do zakupu papierów bez konieczności wychodzenia z domu – np. przez internet lub telefon.
2,3 mld złotych – tyle warte są detaliczne papiery skarbowe, które w lutym kupili Polacy. To ponad dwa razy więcej niż w lutym 2019 roku. Jest to też wynik dorównujący sprzedaży styczniowej – szczególnie jeśli uwzględnimy, że luty był po prostu o dwa dni krótszy.
Obligacje mogą uodpornić się na wirusa
Niestety przy okazji opisywania sytuacji na rynku obligacji skarbowych, nie możemy zapomnieć o temacie koronawirusa. Ten może przynajmniej chwilowo odcisnąć swoje piętno na skali sprzedaży papierów skarbowych. Wszystko dlatego, że ponad 70% popytu na nie generują osoby po 50-tce. Ponadto 70% sprzedaży była dotychczas realizowana w oddziałach PKO BP. W ostatnich latach odsetek ten jednak spadał. Wszystko dlatego, że papiery skarbowe można też kupić nie wychodząc z domu – przez telefon i internet. Bez wątpienia te kanały będą teraz wyraźnie zyskiwać na popularności.
Inną kwestią jest sama skala zakupów – czyli skłonność Polaków do inwestowania w obligacje. W tym momencie najbardziej prawdopodobne wydaje się, że poszukiwanie pewnych bezpiecznych inwestycji będzie w najbliższych czasie jeszcze mocniej skłaniać do inwestowania w sposób defensywny. Obligacje, obok złota czy nieruchomości powinny przy tej okazji pozostać w centrum zainteresowania – szczególnie jeśli ktoś zdążył już wycofać pieniądze np. z giełdy czy funduszy inwestycyjnych. Dopiero jednak dane za kolejne miesiące pokażą czy ta hipoteza jest słuszna.
Obligacją w inflację
Atutami obligacji skarbowych niezmiennie pozostaje państwowa gwarancja oraz to, że większość tych papierów pozwala uchronić kapitał przed inflacją. Te atuty wspiera fakt, że banki konsekwentnie obniżają i tak rekordowo niskie oprocentowanie lokat. Mało tego, wszystko wskazuje na to, że czekają nas tu jeszcze poważniejsze spadki oprocentowania – gdy Rada Polityki Pieniężnej zdecyduje o cięciu stóp procentowych.
Niezmiennie największą popularnością cieszą się i wciąż powinny cieszyć się papiery indeksowane inflacją. W uproszczeniu rzeczona indeksacja polega na tym, że oprocentowanie rośnie wraz z przyspieszającym wzrostem cen w sklepach i punktach usługowych. I to właśnie inflacja jest teraz najważniejszym czynnikiem, który generuje rekordowy popyt na papiery skarbowe.
Efekt tego jest taki, że zarówno w styczniu, jak i w lutym Polacy kupili czteroletnie obligacje indeksowane za ponad miliard złotych. Zaletą tych papierów jest to, że po pierwszym roku oszczędzania z oprocentowaniem na poziomie 2,4%, można dzięki nim zarobić 1,25 pkt. proc. ponad inflację. Realnie papiery te chronią więc wtedy wartość nabywczą oszczędności póki inflacja nie przekroczy poziomu 5,33% – wynika z szacunków HRE Investments. Chodzi o to, że w skrajnym przypadku – przy 5,33-proc. inflacji – oprocentowanie czteroletnich papierów wyniosłoby 6,58%. Odliczając podatek (19%) zostaje nam „na rękę” około 5,33%, czyli siła nabywcza naszych oszczędności zostaje zachowana. Jeśli więc inflacja jest niższa niż 5,33%, to na czteroletnich papierach realnie zarabiamy, a przy wyższym wzroście cen dóbr i usług realnie tracimy na inwestycji w „czterolatki”.
Podobny mechanizm indeksowania inflacją, dzięki któremu obligacje dają zarobić więcej przy szybszym wzroście cen, działa w przypadku obligacji sześcio-, dziesięcio- i dwunastoletnich. W przypadku tych ostatnich – dedykowanych beneficjentom programu 500+ – oprocentowanie w pierwszym roku wynosi 3,2%, a w kolejnych 2 pkt. proc. ponad inflację. Od drugiego roku papier ten jest więc w stanie ochronić oszczędności przed inflacją na poziomie 8,5% – wynika z szacunków HRE Investments.
Bartosz Turek, główny analityk HRE Investments