Na ulicach stolicy mieszkańcy zachowują się nad wyraz spokojnie, tak jakby ta wojna toczyła się setki kilometrów od Bagdadu i w żaden sposób ich nie dotyczyła. Tymczasem codziennie na miasto spadają bomby. Amerykanie bardzo precyzyjnie celują, więc chyba i strach zwykłych Irakijczyków też jest mniejszy.
Tymczasem władze – informują korespondenci RMF – coraz bardziej starają się kontrolować prace zagranicznych mediów. Jesteśmy w domu Wielkiego Brata – żartują niektórzy dziennikarze. W hotelu, w którym mieszkają, zakwaterowani zostali także pracownicy resortu informacji. Krążą też plotki, że w nocują tam też członkowie rządu.
To brzmi może nieprawdopodobnie, ale nasz każdy ruch, każda rozmowa wydaje się być kontrolowana – mówi Przemysław Marzec. Jan Mikruta dodaje, że nie wolno im samotnie poruszać się po Bagdadzie. W specjalnych konwojach jesteśmy zawożeni do miejsc, które możemy zobaczyć, np. do szpitali, gdzie trafili ranni cywile, czy do dzielnic, w których zbombardowane zostały domy – mówi.
Autobusy omijają za to okolice pałaców Saddam Husajna, choć wszyscy doskonale wiedzą, że te kompleksy były celami nalotów. Bardzo dokładnie kontrolowane jest też przestrzeganie wszelkich zakazów. I tak za użycie telefonu satelitarnego poza resortem informacji wyrzucono już z Iraku kilkoro reporterów.
CNN musiało opuścić Bagdad, bo – jak tłumaczono reporterom – wywoływał panikę. Drugim powodem było pokazywanie nagrań nocnych bombardowań. Teraz telewizyjne materiały są cenzurowane. Dziś wydalono chorwackiego dziennikarza, który nagrał przez telefon krótką relację dla CNN. Kilka minut później dowiedział się, że musi opuścić Irak.