Sąd uwzględnił apelację, którą złożyła prokuratura tuż po umorzeniu postępowania z powodu znikomej szkodliwości społecznej czynu. Zdaniem sądu, w I instancji nie przesłuchano policjantów i dziennikarzy gazety, którzy o całej sprawie mówili inaczej, niż ich szefowie.
– Teraz można wszystko robić, a prokuratura i sąd nie znajdzie winnych. Nikt nie oskarżył policjantów, którzy sprzedali nam trotyl – nie krył rozczarowania jeden z podsądnych, Grzegorz Lindenberg.
Cała sprawa zaczęła się w 1995 roku, kiedy w Warszawie doszło do serii wybuchów bomb. Super Express postanowił dotrzeć do sprzedających materiały wybuchowe i opisać ten proceder. Jeden z dziennikarzy gazety, do dziś nieujawniony, kupił 450 g trotylu od policjantów z jednostki antyterrorystycznej na warszawskim Okęciu. Trotyl został przewieziony do redakcji dziennika, gdzie zaplanowano konferencję prasową. Do tej jednak nie doszło, gdyż w siedzibie Super Expressu pojawiła się wcześniej policja i zabrała ładunek wybuchowy.
Niepracujący już w gazecie, jej ówczesna redaktor naczelna Urszula Imielińska i prezes Lindenberg zostali oskarżeni o nielegalne posiadanie materiałów wybuchowych i wprowadzenie powszechnego zagrożenia dla zdrowia i życia ludzkiego.
W 2000 roku Sąd Rejonowy w Warszawie umorzył sprawę. Uznał on bowiem, iż szkodliwość społeczna czynu jest znikoma.