Minęły dwa lata od debiutu polskiej edycji Vice. Jak oceniasz ten okres?
Przede wszystkim zmieniło się postrzeganie Vice na rynku. W tym roku to reklamodawcy do nas dzwonią lub przynajmniej zaczynają dzwonić, co jest dobrą prognozą na przyszłość.
Czy wprowadzając na polski rynek Vice nie obawiałeś się, że Polacy nie są jeszcze gotowi na to, by wprost czytać o seksie, narkotykach czy przemocy?
Absolutnie nie. Doskonale zdaję sobie sprawę, jaką siłę chociażby ma internet i tego typu przekazy są na porządku dziennym. Młodzi ludzie chcą czytać takie teksty.
Dostaję dużo pozytywnych komentarzy. Spotykam ludzi, którzy mówią, że np. ostatni numer był totalnie zaj… i przeczytany od deski do deski, a to cieszy.
Negatywne komentarze też się zdarzają?
Zawsze się zdarzają. Nie spotkałem się jeszcze z negatywnymi komentarzami odnośnie samej treści magazynu, które publikujemy. Po publikacji tekstów na Facebooku pojawiają się jednak komentarze w rodzaju „już totalnie przestaję czytać Vice’a”.
Zdarzają się też komentarze dotyczące jakości tłumaczenia. Niestety język Vice jest na tyle specyficzny, że nie bardzo da się go dokładnie przełożyć na język polski i są żarty, że korzystamy z usług Google Translate.
Czy zdarzyło się, że artykuł, który pierwotnie ukazał się w zagranicznej edycji, nie został przedrukowany w polskiej wersji, ponieważ był zbyt kontrowersyjny?
Ze względu na kontrowersję nie. Niestety muszę odchudzać polskiego Vice i jest on o kilkadziesiąt stron cieńszy niż wersja amerykańska czy angielska. Zdarzyło mi się parę rzeczy wyrzucić, bo zdjęcia były obrzydliwe, nie były one jednak kontrowersyjne, po prostu mi się nie podobały.
Magazyn jest manifestem pokolenia? Co twoim zdaniem Polacy chcą demonstrować?
Mamy już ponad 20 lat wolności, może nie takiej jaką sobie wszyscy wymarzyli, ale jednak wolności. Jest też pokolenie, które nie pamięta tego co było i żyją oni tak jak wszyscy młodzi ludzie w Europie. Dzisiaj młodzi manifestują praktycznie wszystko, np. konsumpcjonizm. Od paru lat mówi się o hipsterach, których tak do końca nikt nie potrafi zdefiniować, a Vice uważa się za biblię dla tej grupy.
Szerokim echem w mediach odbija się jedna z sesji, której tematem była menstruacja. Czy dzisiaj popularność zdobywa się tylko przez kontrowersję?
Sesja przeszła głównie przez wszystkie serwisy plotkarskie i Facebooka. Mnie najbardziej cieszył dobry odzew ze strony instytucji, które uświadamiają życie seksualne człowieka i one gratulowały nam tego, że poruszyliśmy temat menstruacji.
Estetycznie ta sesja mi się nie podobała, nie zasługuje na znalezienie się w albumach. To nie była sztuka, tylko wizja autorska pewnej fotografki, która chciała poruszyć tę kwestię.
Jakie artykuły Vice cieszą się największą popularnością?
W ostatnim okresie największą poczytność miał krótki reportaż o tym jak orangutan był wykorzystywany w celach seksualnych na wyspie Borneo – ten link znalazł się w serwisie Wykop.pl i w ciągu weekendu obejrzało go ponad 30 tys. osób. Sesja o menstruacji nie była czymś co przyczyniło się do popularności Vice.
Magazyn przekracza granice?
Nigdy tu nie było szyderstwa. Jak chociażby ostatnia sytuacja Kuby Wojewódzkiego i Michała Figurskiego, którzy moim zdaniem totalnie przesadzili. My aż tak nie przesadzamy, z nikogo się nie naśmiewamy, nie ma szyderstwa w tym, co publikujemy. Oczywiście u nas tematy tabu są na porządku dziennym, tj. narkotyki, seks czy zbrodnie wojenne, ale to wyróżnia Vice’a.
A rubryka Dos & Don’ts?
To jedna z najbardziej popularnych rubryk ze zdjęciami z imprez, gdzie ludzie pokazują, co z siebie robią w czasie imprez i w niecodziennym życiu.
Jesteś zadowolony z popularności magazynu?
Tak, choć na pewno mamy jeszcze dużo pracy przed sobą, przede wszystkim PR-owej i marketingowej. Miejsca na reklamy mamy dość dużo i cały czas walczymy o reklamodawców.
Reklamodawcy nie dostrzegają potencjału polskiego Vice’a?
Uważam, że domy mediowe i reklamodawcy powinni, tak jak to jest w USA czy w Anglii, 1 proc. czy 2 proc. swojego budżetu przeznaczać na reklamę kierowaną do odbiorcy bardziej określonego, sprecyzowanego na produkt niż do klienta masowego, zamiast drukować reklamy w ilości 500 tys. egzemplarzy, które docierają do odbiorców niezainteresowanych produktem.
Jacy reklamodawcy pojawiają się na łamach Vice?
Jesteśmy częścią dużego wydawnictwa i współpracuję bezpośrednio z Londynem i kilkoma krajami w Europie i to mnie cieszy. Wśród naszych najlepszych klientów są m.in.: Burn, Desperados, Grolsch i przede wszystkim firma Nike, która jest naszym stałym partnerem. Ubolewam, że nie mamy telefonii komórkowych, ciężko jest też dotrzeć do firm komputerowych, typu Dell, Sony czy Samsung. Według nich treści w magazynie Vice przeszkadzają w reklamie, z czym się absolutnie nie zgadzam, ale jestem po drugiej stronie tej bariery i to oni decydują gdzie się promują.
Najbliższe plany?
Liczę, że w tym roku zwiększymy nakład do 25 tys. egzemplarzy. Myślę, że w ciągu dwóch lat osiągniemy pułap 50 tys. egzemplarzy. Pracujemy też równolegle na tym, żeby internet był źródłem naszych stałych przychodów.
rozmawiała Marzena Ignor
Autorem zdjęcia jest Łukasz Ziętek