Złożyło się na to kilka przyczyn. Przede wszystkim internet staje się coraz bardziej popularny i coraz więcej ludzi z niego korzysta. Co za tym idzie do wyborów startują nowe pokolenia użytkowników, dobrze zaznajomionych z internetem i intensywnie korzystających z dobrodziejstw nowego medium – ale czy skutecznie?
Social media stanęły z dumnie wypięta piersią w jednym szeregu z mediami tradycyjnymi. Co ciekawsze spoty z serwisu YouTube natychmiast przedostawały się do głównych wydań serwisów informacyjnych. Wszyscy, a szczególnie politycy, pamiętają słynną demonstrację „anty-krzyżową” pod Pałacem Prezydenckim, relacjonowaną przez media jak kraj długi i szeroki. Demonstrację, której organizacja rozpoczęła się na Facebooku. Okazało się, że internet nie jest siedliskiem mitycznych „internautów”, lecz użytkują go zwykli ludzie – potencjalni wyborcy, świadomi i aktywni. Czy politykom udało się wyciągnąć jakieś wnioski z tej nauki? Jednym się udało, innym nie, ale po kolei.
Profile partii politycznych, które dostały się do Sejmu, uszeregowane według ilości like’ów na Facebooku:
1. Ruch Poparcia Palikota – 67,599
2. Platforma Obywatelska – 24,377
3. Polskie Stronnictwo Ludowe – 8,749
4. Prawo i Sprawiedliwość – 7,891
5. Sojusz Lewicy Demokratycznej – 3,632
Widać ogromne zaangażowanie członków Ruchu Poparcia Palikota. Widać też, że Janusz Palikot świetnie trafił w gusta internautów ze swoim programem oraz umiejętnie wykorzystał potencjał drzemiący w internecie. De facto sam Ruch Poparcia Palikota zaczął się organizować na forum internetowym, gdzie krok po kroku udało się zbudować Ruch, który obecnie jest trzecią siłą w parlamencie. Mogę zaryzykować tezę, że sukces Ruchu Palikota w dużej mierze został osiągnięty właśnie dzięki intensywnemu wykorzystaniu narzędzi internetowych w każdym ich wymiarze.
Z drugiej strony ostatnią pozycję w rankingu like’ów zajmuje SLD, mimo że paradoksalnie wydaje się, iż to ta partia najintensywniej wykorzystywało internet. To właśnie SLD wykupiło reklamy w Counter Strike’u. Tak, tak… Strzelając do wirtualnych przeciwników można było na wirtualnych ścianach obejrzeć wyborcze billboardy SLD.
Partia zasłynęła również kontrowersyjnymi wideo viralami.
1. Stripteas’em
2. Spotem w stylu Death Metal
3. Spotem w stylu Chucka Norrisa
4. Kontrowersyjną animacją
Kontrowersje jednak się nie opłaciły. Żaden z powyższych kandydatów nie dostał się do Sejmu. Nie pomogły aplikacje wyborcze na Facebook’u. Nie pomogły wirtualne reklamy. Oczywiście złożyło się na to wiele innych czynników. Wydaje się jednak, że SLD nie wykorzystało w pełni potencjału drzemiącego w internecie. Można stwierdzić, że te działania bardziej zaszkodziły partii niż pomogły.
Platforma Obywatelska tradycyjnie już próbuje trafić do wyborców za pomocą internetu i gdyby nie fantastyczny wynik RP byłaby niekwestionowanym liderem. Treści wypuszczane do internetu były stonowane, w stylu kampanii. Wielu internautów zaangażowało się w aktywne popieranie PO i dodawali do swoich profilowych zdjęć „plakietki”, które wyrażały wsparcie dla partii Donalda Tuska. Wyraźnie widać, że sztab wyborczy PO czerpał pełnymi garściami z kampanii Baracka Obamy. Sam Donald Tusk podczas swojej trasy Tuskobusem prowadził wideo bloga, w którym pokazywany był bez zadęcia i z humorem. Co prawda cały wideoblog to raptem 9 filmów z udziałem premiera, ale cieszy, że sztabowcy korzystają z dobrych wzorców.
Zaskoczeniem jest wysoka pozycja Polskiego Stronnictwa Ludowego. Wydawać by się mogło, ze tradycyjnie ludowa partia, opierająca się głównie na sile swoich struktur terenowych, nie będzie mogła zagrozić głównym siłom politycznym w internetowym wyścigu o fanów. Tymczasem trzecia pozycja w rankingu pokazuje, że PSL dobrze wykorzystuje internet. Można wręcz postawić śmiałą tezę, że sieć walnie przyczyniła się do sukcesu partii Waldemara Pawlaka. Po chwili zastanowienia zrozumiemy jednak, że to głęboko przemyślana strategia. Sam Waldemar Pawlak lubi pokazywać się z uwielbianym przez internautów gadżetem – iPadem. Często również podkreśla swoje zaangażowanie w unowocześnienie Polski na wielu płaszczyznach. Widać zatem, że popularność PSL’u w sieci to nie przypadek, ale część skutecznej strategii ludowców.
Prawo i Sprawiedliwość jest równie tradycyjną partią jak PSL, ale nie ma zbyt wysokich notowań w internecie. Jednak miejsce w rankingu like’ów nie odzwierciedla poparcia tej partii w rzeczywistości. W końcu to druga siła w parlamencie, a na liście zajmuje przedostatnie miejsce, wyprzedzają ją praktycznie wszystkie inne partie. PiS nie potrafił przekonać internautów, że się zmienił. „Aniołki” na plakatach nie były aktywne w sieci, żaden z nich nie dostał się również do parlamentu, pomimo dobrego wyniku partii. Sztabowcy PiS mają nad czym pracować przed następnymi wyborami. Analiza kampanii PiS w internecie jest o tyle trudna, że ciężko coś o niej powiedzieć. Była ona niezauważalna, ani gorąca, ani zimna. Z jednej strony może i dobrze bo jak pokazuje przykład SLD, kiedy używamy internetu w niezbyt umiejętny sposób możemy sobie bardziej zaszkodzić niż pomóc, z drugiej strony wydaje się, że gdyby udało im się bardziej zaktywizować swoich wyborców poprzez internet wynik wyborczy mógłby być jeszcze lepszy.
Podsumowując można stwierdzić, że dzięki właściwemu wykorzystaniu internetu da się zbudować wielką siłę polityczną, co pokazuje przykład Ruchu Palikota, ale można również sobie zaszkodzić. Cieszy fakt, że politycy poważnie podeszli do onternautów.
Jak podaje serwis mamprawowiedziec.pl, który próbował w jednym miejscu zebrać ankiety światopoglądowe kandydatów do Sejmu i Senatu, spośród 7,5 tys. kandydatów, prawie 2 tysiące rozpoczęło wypełnianie kwestionariuszy, a prawie tysiąc kandydatów opublikowało odpowiedzi. To dużo czy mało? Moim zdaniem wciąż za mało, ale widać też postęp, co może cieszyć.
W internecie drzemie potencjał bezpośredniego kontaktu z wyborcą. Konkurencja się zaostrza, walka o głos każdego wyborcy jest coraz trudniejsza i należy umiejętnie wykorzystać każde medium aby przekonać do głosowania na naszą partię. Jedyne co mnie martwi to sporadyczność tego typu aktywności, lecz w końcu kampanię mamy tylko raz na jakiś czas. Ale czy długofalowe działania mogłyby zmienić wynik wyborów?
Przemysław Fura, interactive director agencji Open and Partners (dawniej Lowe Activation)