Maciej Kautz: Pana medialna „droga” rozpoczęła się współpracą z licznymi tytułami prasowymi. Jak Pan wspomina ten okres?
Bogusław Chrabota: To były czasy tzw. samizdatu, połowa lat 80. Pisałem wtedy dla Tygodnika Powszechnego, Znaku, prasy emigracyjnej. Mniej tu chodziło o pieniądze, bardziej o trzy sprawy, z których w kolejności najważniejsze były: przygoda, zamanifestowanie własnych poglądów i schlebianie własnej próżności, że się jest „autorem”. Wtedy wierzyłem, że bycie „autorem” to jak skok Panu Bogu na kolana, innymi słowy uczestniczenie w ważnej sprawie, kreacji świata…
5 grudnia 1992 roku, dokładnie o godzinie 16:30 w polskim eterze pojawiła się pierwsza stacja komercyjna – Polsat. Czy wtedy, w ostatniej dekadzie dwudziestego wieku, uruchomienie telewizji prywatnej było dużym ryzykiem? Jak wspomina Pan ten czas, jaką rolę odgrywał Pan w tych wydarzeniach?
W chwili startu stacji pracowałem jeszcze w TAI. Do Polsatu ściągnął mnie Wiesiek Walendziak kilka miesięcy później. Zostałem dyrektorem PAI Filmu, miałem przekształcić tę państwową firmę w telewizję. Udało się. Czy było to ryzykowne? Owszem. Mało kto decydował się wtedy na związek z prywatnym kapitałem medialnym. Wiadomo było, że praca wielka, a sukcesy odległe. Je się zdecydowałem, bo po pierwsze – wierzyłem w prywatny biznes (byłem jednym z założycieli młodzieżówek liberalnych w Polsce) i przygotowałem się do tego intensywnie przez praktykę w prywatnych stacjach telewizyjnych w Stanach Zjednoczonych.
Czym dokładnie zajmuje się redaktor naczelny telewizji Polsat?
Prawo prasowe wymaga, żeby był. Więc jestem. Pewnie głównie po to, by ponosić odpowiedzialność. Poza tym redaguję programy publicystyczne stacji (poza publicystyką polityczną – tym zajmuje się Tomasz Lis), czyli „Interwencję”, „Raporty Specjalne”, „Nasze dzieci” etc. Prócz tego jestem aktualnie głównym menedżerem odpowiedzialnym za kanały tematyczne. To niewątpliwie przyszłość telewizji, ja w to wierzę, i mam nadzieję, że podołam wyzwaniu.
Także do nas dotarł ów światowy trend kanałów tematycznych, które postrzegane są jako „przyszłość telewizji”. Jak donosi „Newsweek”, w najbliższym czasie w polskim eterze ma ich się pojawić kolejnych dwanaście. Również w tej dziedzinie Polsat zdaje się nie składać broni. Już jesienią bowiem uruchamiacie drugi kanał Sport. Wszystko jednak wskazuje na to, że i na nim nie poprzestaniecie…
Kanały tematyczne to mój najnowszy konik. Intensywnie pracuję dziś nad koncepcją. Najpierw trzeba posprzątać to co jest, a potem skok do przodu. Mam nieco inne założenia od kolegów z TVN i TVP. Jakie? Tego dziś ujawnić nie mogę.
W ostatnim czasie Polsat przeszedł poważną metamorfozę. Mam tu na myśli nie tylko zmianę wizerunku stacji, ale przede wszystkim – jej zawartości programowej. Jak to jest i dlaczego, że człowiek, który stacji „słońca” nie oglądał przez rok, może mieć problemy z jej rozpoznaniem?
Myślę, że stację rozpozna. Aż tak wiele się nie zmieniło. Ale faktem jest, że Polsat – mam nadzieję – wszedł ostatnio na prostą. Jest wiele tego, czego kiedyś zawsze brakowało, pieniędzy, środków, techniki. Jest nowy budynek, nowe studia, fundusze. Wchodzimy na giełdę. Potrzebny jest nowy wizerunek, bardziej miejski, światowy, nowocześniejszy. Jest nowa ekipa ludzi, którzy się tego podjęli, z Waldkiem Dzikim i Tomkiem Lisem na czele. To na pewno załoga, która daje tej stacji nowe powietrze. Cieszę się, że i dla mnie jest tu miejsce.
Czy wspomniane metamorfozy już przynoszą efekty i czy są one pozytywne?
Tak. Widać to ratingach, ale przede wszystkim w tym, co Pan powiedział przed chwilą – Polsat się zmienia nie do poznania.
Jak się domyślam, zniknięcie „Baru” z anteny stacji Zygmunta Solorza jest również spowodowane zachodzącymi w niej przemianami. W środowisku mediów mówi się zresztą, że era reality-show nieubłaganie dobiega końca. Można by pomyśleć, że i Polsat się z tą wizją zgadza, a przede wszystkim – chce postawić na ambitniejsze produkcje. Paradoksalnie jednak, już od września mają się pojawić w Polsacie trzy nowe produkcje z tego gatunku. Czyli Polsat zmienia się, ale nie do końca?
Nie zgadzam się z tezą, że reality umiera. Reality ewoluuje, dojrzewa. Przybiera różne formy. Tak niegdyś było z serialem, potem z quiz-show, czyli teleturniejem. Nowoczesne reality stało się formą „interdyscyplinarną”. Oczywiście na nowe, efektowne i „profilowe” reality w Polsacie jest miejsce.
Jak duża jest Pańska rola w ustalaniu ramówki największej w Polsce stacji komercyjnej? Czym Pana – menedżera anteny – obowiązki różnią się od tych, którą spoczywają na głowie Tomasza Lisa, dyrektora programowego Polsatu?
Tomek jest członkiem Zarządu. Poza tym aktywnym antenowo dziennikarzem. Jego sztuką, pewnie nie łatwą, jest łączenie tych dwóch światów. Ja zajmuję się dziś w znacznie większym stopniu ramówkami kanałów tematycznych i nowymi projektami, niekiedy dużo bardziej skomplikowaną materią od programowania ustawionej stacji naziemnej. W sensie technicznym i biznesowym jest to nowa dziedzina.
Jest Pan również redaktorem projektów reporterskich w telewizji Polsat. Odpowiada Pan więc za materiały dziennikarzy, które obejrzą widzowie m.in. „Interwencji”. Przypomnijmy, że od jesieni, oprócz dotychczasowego wydania programu o 16:10, pojawiło się dodatkowe, emitowane w poniedziałki o 20:15. Czy to oznacza, że Polsat stawia na magazyny reporterów?
Na to wygląda. Interwencja, raporty itp. to taka forma w telewizji, gdzie rating wiąże się z misją. Nie jest to łatwe, ale jak widzimy w Polsce coraz bardziej możliwe. Z tego wyrósł TVN. Inwestycja w „Wydarzenia” i „Interwencję” potwierdza tylko sens tego kierunku.
Jakich rad udziela Pan swoim podopiecznym – dziennikarzom, kiedy wie Pan, że właśnie mają zrealizować niezwykle kontrowersyjny dokument, który prawdopodobnie wywoła mnóstwo skrajnych emocji, od którego zawrze cała Polska?
Namawiam do uczciwości względem samego siebie, własnego zdania, odwagi. Świadomego warsztatu. Kilka spraw się udało. Kosztem pracy, ale i kłopotów. Aktualnie mam z tego tytułu kilka spraw w sądzie jako redaktor naczelny. Ale trudno, jeśli się podjęło pewnej odpowiedzialności, to trzeba umieć godnie wytrwać. Niestety z goryczą widzę, że nie w każdej instytucji, w sprawach interwencji – a staramy się reprezentować ludzi wobec nieżyczliwej rzeczywistości – mamy sojuszników, z sądami RP na czele.
Który z przedstawionych na konferencji dotyczącej jesiennej ramówki programów będzie – Pana zdaniem – największym hitem?
Wierzę, że będzie ich wiele. Z nowymi serialami na czele. Osobiście kibicuję np. projektowi „Zagraj o milion”. To nowoczesna wersja dawnego hitu Polsatu „Idź na całość”. Szczerze polecam.
Do niedawna na antenie Polsatu dominującą twarzą był zdecydowanie Krzysztof Ibisz. Nie sposób tu wymienić wszystkich programów, których był prowadzącym. Ostatnio jednak ten trend najwyraźniej się odwrócił. W nadchodzącej ramówce prezenter będzie się pojawiał tylko w programie „Gra w ciemno”. Co wpłynęło na tę decyzję: dobór formatów nowego sezonu czy pojawiające się w prasie od czasu do czasu apele o bardziej umiarkowane obsadzanie Ibisza w roli gospodarza czołowych produkcji stacji?
Krzysztof jest wielką gwiazdą. Prowadzi również swój „koronny” „Bar” w TV4. Ale gwiazdy nie można zarzynać. Zawsze byłem zwolennikiem „ekonomiki” w obsadzaniu gwiazd. Wierzę, że Krzyś ma jeszcze wszystko przed sobą. Ale niewątpliwie, prócz ekonomiki, powinno się jeszcze uwzględnić „ergonomikę”. Nie można go obsadzać w rolach, które do niego nie pasują.
Jakiś czas temu prasa rozpisywała się o przejściu Macieja Dowbora, znanego prezentera, z Dwójki do Polsatu. Ma on poprowadzić dwa programy: wspomnianą już „Interwencję” oraz reality-show „Granice strachu”, który ma być ponoć mieszanką „Agenta” z „Wyprawą Robinson”. Czy Polsat liczy na to, iż właśnie ten prezenter przyciągnie w jesień nowych widzów?
Maciek poprowadzi zarówno „Granice strachu”, jak i „Interwencję Ekstra” – nowy projekt na naszej antenie. Mam wrażenie, że nadaje się do obu ról znakomicie, choć oczywiście będą to dla niego zupełnie różne wyzwania. Maciek jest bardzo sprawnym dziennikarzem i prezenterem. Myślę, że pomoże nam zdobyć młodą, miejską widownię
Konkurencję traktuje Pan jako ciągły punkt odniesienia. Za co ceni Pan walczące z Polsatem o rynek telewizyjny stacje: TVP i TVN?
Za bardzo wiele. Trudno opisać to w kilku zdaniach. Ale jeśli miałbym szukać słów kluczy, to do TVN pasowałoby – innowacyjność, do TVP – konsekwencja.
Jakiś czas temu polskie bulwarówki rozpisywały się o konflikcie między stacją, w której pan pracuje, a TVN. Wiadomo, że obie strony zarzucają sobie nadużycia, które miały miejsce przy produkcji ich sztandarowych programów informacyjnych. Jakie jest stanowisko Polsatu w tej sprawie i czy jest mowa o ewentualnym pogodzeniu stron, zażegnaniu tego konfliktu?
Konflikty są czymś naturalnym. Ale na dłuższą metę rynkiem rządzi koegzystencja. Nie wyobrażam sobie konfliktów, których nie można by było załagodzić. Pewnie tak będzie i tym razem.
W ostatnim czasie rozgorzała dyskusja na temat tak zwanej „wojny na festiwale”, którą zaciekle prowadzą głównie TVP i TVN. Polsat będzie dalej walczył o festiwalową publiczność, czy może zostawi w tej dziedzinie pole do popisu konkurentom?
Polsat jest w tej grze o dawna. To myśmy ten wyścig rozpoczęli. W tym roku była już trzecia edycja sopockiego festiwalu Top Trendy. Wyniki ratingowe ustawiły nasz festiwal na drugim miejscu po TVP. Uważam, że konkurencja na tym polu ma sens. Nie wiem jednak, czy ekonomiczny. Myślę, że na dłuższą metę ta konkurencja skończy się sukcesem jednego tylko gracza. Imprezy pozostałych – o ile przetrwają, zejdą do rzędu wydarzeń z drugiego planu.
Czy otrzymywał Pan oferty pracy z konkurencyjnych stacji telewizyjnych?
Otrzymywałem. Wiele razy. Nie przyjmowałem, bo wierzyłem w Solorza i jego ekipę.
Co sądzi Pan o wprowadzonej niedawno przez Krajową Radę Radiofonii i Telewizji Zmianie oznaczeń i klasyfikacji programów telewizyjnych?
Uważam ją za bezsensowne prawo. Napisałem o tym do „Press”, polecam. Uważam, że jest sprzeczne z Konstytucją, ogranicza wolność informacji, a już kompletnie bez sensu są załączniki do rozporządzenia, gdzie miast kreować normy, próbuje się kodyfikować naturę ludzką. Śmiechu warte. Myślę, że rozporządzenie nie ostanie się po skardze do Trybunału Konstytucyjnego, na co liczę.
Telewizja Polsat – co już udowodniła – potrafi szokować. Wiele kontrowersji zwykła budzić przede wszystkim jedna z czołowych twarzy stacji – Kuba Wojewódzki. Najczęściej robi to w autorskim programie, którego premierowe odcinki Polsat nada już wkrótce. Czy zmieni się pora nadawania tego show? Czy planowane są jakiekolwiek zmiany w formule? Jaką rolę odgrywa ten program w ramówce?
Bardzo ważną. To jeden z najlepiej oglądanych programów Polsatu w grupach miejskich. Kuba jest świetny. Błyskotliwy, gwiazdorski, bystry. Mam nadzieję, że nadal będzie z nami pracował. W ramówce jesiennej oczywiście jego program jest obecny.
Jak wygląda przeciętne siedem dni życia Bogusława Chraboty?
Nudnie. Pięć dni w tygodniu wychodzę z domu o 7.40, a wracam o 19.40. Wieczorami trochę piszę (różne projekty, nowa książka, trochę publicystyki) albo gram bluesa. Czasem tenis. Weekend – to, czasem jakiś skok w góry, sport: tenis, narty, czytanie i oczywiście rodzina. Niestety często przegrywa z pracą.
Wróćmy do odległych czasów w Pana życiu. Kilkanaście lat temu zrobił Pan magisterium z prawa i administracji na Uniwersytecie Jagiellońskim. Nie był to jednak koniec Pańskiej nauki na tej uczelni. Wkrótce potem zajął się Pan bowiem studiami doktoranckimi na politologii, jednak – jak dotąd – nie uzyskał Pan dyplomu doktora. To chwilowa przerwa, czy ostateczna rezygnacja?
Wtedy w 1990 wchłonął mnie świat wielkiej cywilizacyjnej zmiany, jaką przeżywała Polska. Bardziej mnie interesowało kreowanie rzeczywistości, niż o niej refleksja. Myślę, że z czasem się to zmieni. Właściwie już się zmieniło. Doktorat? Nie wiem, może. Ale w dalszej kolejności, teraz pracuję nad kolejną książką i będzie to… powieść sensacyjna.
Uprawia Pan liczne sporty. Czy w takich jego dziedzinach, jak tenis czy narciarstwo, stara się Pan być jak najlepszy, a może jest to raczej hobby, sposób na miłe spędzenie czasu, odreagowanie stresu?
Zdecydowanie to drugie. Nie jestem facetem z gigantycznym parciem na bramkę. Choć bardzo cieszy, kiedy widać postępy i wygrywa się na korcie z przeciwnikami, którym się dotąd ulegało. Na nartach jeżdżę integralnie, od dzieciństwa. Uwielbiam szybką jazdę, ale nie startuję w zawodach. Jeżdżę z dziećmi i cieszy mnie, kiedy są koło mnie. To rzadkie chwile w życiu. Narty to cisza i prywatność.
W prasie, między innymi w „Ozonie” i „Press”, pojawiają się Pańskie felietony. A prywatnie, czyje artykuły, eseje czyta Pan najchętniej? Czego najbardziej Pan szuka w prasie? Czy jest formuła, której Panu w obecnych czasopismach brakuje?
Brakuje mi refleksji cywilizacyjnej, aksjologicznej, interkulturowej. Polską prasę nadzwyczaj zajmuje kazuistyka polityczna. Jest przytłoczona drobiazgiem aktualności. Ja zaś tego nie lubię, podobnie jak nie fascynuję się bieżącym komentarzem politycznym, sprawami jakichś komisji orlenowskich, drobnych aferek, „cytologii” i etc. Mam to gdzieś. Uwielbiam publicystykę historyczną. Bardzo mi jej brakuje, zwłaszcza w obszarze szerszym niż historia nadwiślańska. Może kiedyś się tym zajmę…
Dziękuję serdecznie za rozmowę.