Zdaniem historyka rynków finansowych Davida Schwartz’a obecny poziom notowań londyńskiej giełdy to dno, lub stan bliski mu. Skala spadku przez trzeci rok z rzędu w jego ocenie kojarzy się z „katastrofalnymi wydarzeniami” takimi jak np. niepowodzenia na polu walki w czasie wojny. Tym nie mniej w jego przekonaniu ożywienie jest bliskie.
„Jesteśmy z drugiego końca normalnego cyklu, ale historyczne analogie dowodzą, że jesteśmy na dnie lub gdzieś blisko niego” – powiedział BBC.
Schwartz wskazuje na to, że rok 2004 jest rokiem wyborczym w USA, a historia uczy, że notowania londyńskiej giełdy rosły na rok przed wyborami w USA, ponieważ wyborcze obietnice kandydatów na prezydenta poprawiały nastroje inwestorów.
Podobnie jak w przypadku innych giełd na notowaniach na londyńskim parkiecie zaciążyły nienajlepsze wyniki finansowe spółek, niemrawy gospodarczy wzrost, seria skandali finansowych w największych amerykańskich korporacjach i obawy przed skutkami wojny w Zatoce Perskiej.
Najwięcej w br. stracił frankfurcki Dax (44 proc.). Paryski Cac jest wart o 1/3 mniej niż przed rokiem, a stosunkowo najlepiej wiodło się indeksowi Dow Jones, którego strata z roku na rok wyniosła 17 proc. i Nikkei (19 proc.).
W porównaniu z największym poziomem notowań z końca grudnia 1999 roku (11,700 pkt) Dow Jones stracił 28 proc. W 2002 roku podwoił się indeks giełdy w Karczi.
Najlepsze zwroty przyniosła inwestorom w 2002 roku giełda w Karaczi, której indeks od początku stycznia podwoił się. O co najmniej 10 proc. wzrosły indeksy giełd w Kolombo (Sri Lanka) i Bangkoku (Tajlandia). Skromniejsze wzrosty wystąpiły też w Indonezji i Indiach.
Optymizm powrócił też na giełdę w Buenos Aires. Tamtejszy indeks Merval był pod koniec 2002 roku o 62 proc. wyższy niż 12 miesięcy wcześniej.
Inwestorzy optymistycznie zapatrują się na perspektywę porozumienia rządu z MFW i oczekują ożywienia gospodarki.