Pewnie najłatwiej, ale nie oddałoby to rzeczywistego stanu rzeczy. Bo golf na polskim rynku to wciąż produkt premium, a jak wiemy w kryzysie wielokrotnie obserwujemy wzrost popytu na tego rodzaju produkty.
Coś jednak jest na rzeczy, skoro sport, któremu od lat specjaliści wróżą dynamiczny rozwój, wciąż pozostaje w blokach i zamiast szybkiego startu, notuje stabilny rozwój. Tylko, że „stabilny rozwój” w tym wypadku nie satysfakcjonuje żadnego z graczy na tym rynku: pól golfowych, firm eventowych, dystrybutorów sprzętu.
Golfa można śmiało porównać do „przyczajonego tygrysa”. Sam sport ma w sobie ogromny potencjał, co dostrzegły firmy prosperujące na zachodzie, ale wciąż czeka na swój moment w Polsce. Kiedy nastąpi przysłowiowe otwarcie klatki? Tego nikt nie wie.
Już w 2008 roku magazyn Golfmania prorokował, że boom na golfa, a co za tym idzie, rekordowe wydatki sponsoringowe i marketingowe firm, przypadną na rok 2010. Nic takiego nie nastąpiło. Kryzys? Może. Niszowy charakter? Na pewno. Golf w Polsce wciąż pozostaje w cieniu piłki nożnej, siatkówki, skoków narciarskich i wielu innych dyscyplin.
Liczba zarejestrowanych golfistów to mniej niż 10 000 osób. Z roku na rok przybywa graczy i przybywa obiektów do gry, ale aby wyrwać się z jarzma przeciętności, liczba golfistów musiałaby się co najmniej potroić. Pierwszym krokiem w tym kierunku jest przełamanie stereotypów. „Bo drogi”, „bo snobistyczny”, „bo dla staruszków”. To tylko niektóre skojarzenia z golfem w Polsce. Tymczasem po drugiej stronie bieguna, w Stanach Zjednoczonych, w golfa grają miliony. Starsi i młodsi, bogaci i biedni. A sport ten deklasuje koszykówkę, piłkę nożną czy baseball. Przyciągając tym samym wielkie firmy i wielkie pieniądze.
Co zatem sprawia, że firmy w Polsce wybierają golf, jako narzędzie marketingowe? Przede wszystkim utożsamiając się z tym sportem doceniają jego wyjątkowy charakter. Sport osadzony jest na bardzo silnych historycznych fundamentach. Reguły gry pozostały praktycznie niezmienione od XVIII wieku. Rzutuje to także na etykietę i ściśle określone zasady postępowania na polu golfowym, strój, określone zachowanie.
Kusząca jest także perspektywa dotarcia do atrakcyjnej grupy docelowej – w Polsce wciąż jest to segment ludzi z ponad przeciętnymi zarobkami i ze sporym potencjałem nabywczym. Ale inwestycja firm w golfa to przede wszystkim inwestycja w pozytywne emocje i ich transfer na zainteresowany podmiot. Golf to bardzo klarowne zasady fair play, które są skrupulatnie przestrzegane. Taki wizerunek jest dla firm wyjątkowo atrakcyjny. Korzystają z niego m.in. BMW, DHL czy Deutsche Bank. Inwestują nie tylko w pojedyncze wydarzenia, ale starają się być aktywni przez cały golfowy sezon. DHL to sponsor Polskiego Związku Golfa i imprez rangi mistrzowskiej. BMW i Deutsche Bank – prestiżowego cyklu turniejów Pro-Am Tour.
Golf jako sport zawiera w sobie bardzo duży potencjał marketingowy. Warto zwrócić uwagę na Tigera Woodsa, najlepiej zarabiającego sportowca świata, który mimo, iż przez długie miesiące nie grał zawodowo po serii afer, a jak już wyszedł na pole golfowe, prezentował się co najwyżej przeciętnie, to jednak wciąż pozostaje graczem, na którego zwrócone są oczy całego świata. W międzyczasie stracił wielkie kontrakty z Gillette, Gatorade czy Accenture, ale nadal jest to najgorętsze nazwisko w branży, na którym swój wizerunek buduje chociażby taka marka jak Nike.
Wracając do rodzimego rynku, jednego możemy być pewni. Wzrost golfistów pociągnie za sobą wzrost wydatków marketingowych firm. Mamy zatem punkt zaczepienia, który nie jest oczywiście żadnym rewolucyjnym odkryciem, ale warto aby każdy podmiot działający na rynku miał go przed oczami, bo szeroko rozumiana promocja golfa i dotarcie do nowych grup odbiorców w ostatecznym rozrachunku przyciągnie większe wydatki firm, z których skorzystają wszyscy: pola golfowe, firmy eventowe czy dystrybutorzy sprzętu.
Michał Michałowski, managing director Discover Golf