Ludzie Faktów zaczynają pracę o 9 rano. Wtedy jeszcze bez charakterystycznej dla późniejszych godzin nerwowości. Najpierw „prasówka”, kawa i luźna rozmowa. Potem małe kolegium, czyli rozmowa prowadzącego z redaktorem naczelnym Adamem Pieczyńskim i głównym wydawcą Grzegorzem Jędrzejowskim. Około 9.45 już regularne kolegium. Ustalanie tematów, wolne wnioski. – Czasami używamy dosadnych słów, ale inaczej się nie da – mówi Jędrzejowski – bo w Faktach pracują silne osobowości.
Potem robi się już coraz goręcej i goręcej, szybciej i szybciej… aż do 19. Na koniec znowu kawa. I tak każdego dnia.
Wszystko zaczęło się osiem lat temu, w październiku 1997 r. Wtedy widzów TVN-u powitał dumny i przejęty Tomasz Lis. To jemu właśnie w dużej, jeśli nie decydującej, mierze Fakty zawdzięczają swój sukces. Stworzył przecież pierwszą redakcję i wykreował specyficzny, sugestywny sposób prezentowania newsów. – Czas rodzenia się Faktów to czas nadziei, że uda się stworzyć coś, co będzie miało nową, lepszą jakość, ale też wielu obaw – wspomina Lis. – Miałem pewność, że wiem, co trzeba zrobić, aby był to najlepszy program informacyjny. Ale wiadomo, że wszystko weryfikuje się w działaniu.
Dziś twórca Faktów (obecnie w Polsacie) najlepiej wspomina zespół. – Wszyscy urośliśmy na Faktach. Dzisiaj jestem w nieco schizofrenicznej sytuacji, bo z jednej strony tworzę zespół polsatowskich Wydarzeń, staram się, by były coraz lepsze. A z drugiej strony cieszę się jak dziecko, kiedy widzę dobrze zrobiony materiał przez Tomka Sekielskiego, Tomka Sianeckiego w Faktach albo Mikołaja Kunicy w Wiadomościach.
Gdy Lis odchodził z Faktów, nawet wśród tych, którzy zdecydowali się zostać, pojawił się niepokój o przyszłość programu. – Przyznam, że gdyby Tomek nie dokręcił na początku śruby, to teraz pewnie nie byłoby czego świętować – mówi główny wydawca Faktów Grzegorz Jędrzejowski. – Po jego odejściu bałem się, że nam się nie uda. Ale na szczęście cała ekipa okazała się na tyle dobra, że daliśmy sobie radę.
Dziennikarze innych redakcji patrzyli często na ekipę Faktów z zazdrością. – Ja nie musiałam nikomu zazdrościć – mówi Justyna Pochanke, najpopularniejsza dziś dziennikarka Faktów i dziennikarz roku 2005 -ale przyznaję, że pracując w TVN 24, zawsze wiedziałam, że Fakty to taki szczyt informacyjnej góry. Praca w Faktach to jednak też straszny stres. W ciągu 20 minut trzeba powiedzieć wszystko, co najważniejsze i trafić do ludzi. Trzeba pamiętać, że wszystkie informacje, które czytam w Faktach są napisane przeze mnie. Zresztą to w Faktach norma. Każdy prowadzący przygotowuje wszystkie teksty sam. Jest u nas też miejsce na interpretację tekstu. Obiektywizm to według mnie pokazanie jakiejś sprawy politycznej z kilku punktów widzenia, ale można pokazać, że ma się jakiś osobisty stosunek do tematu. I nie zawsze trzeba to mówić. Wystarczy pokazać.
Fakty są chyba jedynym programem informacyjnym, w jakim znalazło się miejsce na felieton. Jego mistrzem jest Tomasz Sianecki, najstarszy w zespole. – To nie było tak, że przyszedłem do stacji z gotową formułą – mówi Sianecki – Był to taki rodzaj gry między Tomkiem Lisem a mną. On wymyślał tematy, które nie były przekładalne na telewizję, a ja lekko pewnie złośliwie robiłem to na swój sposób. No i tak to poszło.
Był też w historii Faktów moment naprawdę wielkiej próby, jeden z najtrudniejszych. Pewnego dnia na ekranach pojawił się ktoś, kto wyglądał jak obcy człowiek, ale ten głos… wszyscy go znali. To był walczący ze śmiertelną chorobą Marcin Pawłowski zmieniony nie do poznania. Kierownictwo stacji i szefostwo Faktów wiedzieli, że Marcinowi potrzebny był powrót na antenę. Potem było ostatnie pożegnanie Marcina w materiale Tomasza Sianeckiego. Wzruszające i szczere. Tego się nie zapomina. – Przyznam, że była to najbardziej osobista rzecz, jaką zrobiłem jako dziennikarz. Nie potrafiłem zdobyć się ani na obiektywizm, ani na żaden dystans. Ale chyba nie muszę się tego teraz wstydzić. Raz w życiu można – i oby tylko raz – pozwolić sobie na taką prywatę – mówi dziś o tym Sianecki. Ja też chciałbym, żeby nie było już więcej ku temu powodów.