Misja limitowana. Ile abonamentu, tyle misji – starał się przekonywać w ostatnich miesiącach swojego urzędowania ówczesny prezes TVP Robert Kwiatkowski. Jego zdaniem, realizacja misji była możliwa jedynie do wysokości niskich, ze względu na ich niewielką ściągalność, wpływów, które telewizja notowała z abonamentu. A i to – według niego – było za mało. Koszty funkcjonowania telewizji musiały być pokrywane z wpływów reklamowych. W tym względzie TVP urosła do rangi bardzo silnego konkurenta dla Polsatu, czy TVN – mając do dyspozycji 2 bardzo mocne anteny, dodając do tego jeszcze trzecią, jako wsparcie, mogła oferować atrakcyjne rabaty dla domów mediowych. Wspomniane rabaty bywały tak spore, że ceny reklam telewizyjnych w Polsce osiągnęły absolutne minimum w skali obecnych członków Unii Europejskiej.
I należy zadać sobie tu pytanie: czy ściganie się z nadawcami komercyjnymi o wpływy reklamowe, właściwie w każdym możliwym aspekcie tej kwestii, to część misji? Na pewno nie. Nowy zarząd najprawdopodobniej nie zmieni jednak tej sytuacji. O ile rabaty nie są już takie duże, i konkurencja może odsapnąć, to Piotr Gaweł, członek zarządu TVP ds. reklamy i marketingu, stworzył w podległych sobie strukturach kilkadziesiąt nowych stanowisk. Wszystko zapewne w celu lepszego pozyskiwania – a jakże – reklamodawców.
Trochę historii. W czasach, kiedy prezesem TVP był Robert Kwiatkowski, stacja ta miała szansę jeszcze bardziej się skomercjalizować. Chodzi o zapomnianą już kwestię objęcia przez nią udziałów w Polskiej Platformie Cyfrowej Cyfra+, co zostało szumnie zapowiedziane w 1998 roku, także w relacjach Wiadomości TVP1, kiedy Canal+, którego ówczesnym prezesem był nie kto inny, jak Lew Rywin, snuł plany wspólnego stworzenia z innymi nadawcami pakietu satelitarnych kanałów cyfrowych pomiędzy podziałami. Biznes był prosty: Canal+ i TVP obejmują po 40 proc. udziałów w przedsięwzięciu, Polsat dostaje 20 proc. Ze strony Canal+ zmniejszyłoby to ryzyko niepowodzenia, jak i zapewniło dodatkowe i zasobne źródło finansowania – telewizja publiczna musiałaby przecież współfinansować wspólną spółkę.
Trzeba dodać, że Polska Platforma Cyfrowa Cyfra+ z założenia miała być, podobnie jak Canal+, płatną usługą telewizyjną. Jeśli widz chciałby oglądać obecne w jej ramach kanały TVP, musiałby co miesiąc zapłacić dodatkowy, niezależny od obowiązkowego za posiadanie odbiornika, abonament. Za pieniądze z tego dodatkowego abonamentu wspólny interes trzech nadawców miał owocować nowymi projektami, w tym m.in. kanałem informacyjnym TVP. Wszystko oczywiście płatne.
Pomysł ten wzbudził wiele kontrowersji po stronie opozycji. Publiczna telewizja, finansowana częściowo z obowiązkowego abonamentu, wchodzi w prywatną inicjatywę, współfinansuje ją, a swoim widzom mówi: jeśli chcecie nas oglądać, to płaćcie więcej. Te śmiałe plany pokrzyżował jednak ówczesny minister skarbu Emil Wąsacz. Zabronił on TVP, jako jej jednoosobowy właściciel, wchodzenia w jakiekolwiek spółki i tworzenia kanałów cyfrowych. Następnie z projektu wycofał się Polsat, tworząc w kwietniu 1999 roku własną platformę.
Nieprzyjemny zapach. Po sprawie układów pomiędzy TVP a Canal+, bądź, jak wolą mówić niektórzy: pomiędzy Robertem Kwiatkowskim a Lwem Rywinem, pozostał nieprzyjemny zapach. Był on tym nieprzyjemniejszy, iż w następnych latach, publiczna TVP zabroniła rozpowszechniania swojego sygnału satelitarnej platformie cyfrowej Polsatu, prosząc o reakcję KRRiT, faworyzując w ten sposób Cyfrę+, która takową zgodę posiadała. Należąca częściowo do Lwa Rywina stacja zyskała mocny oręż w walce o abonentów – TVP na wyłączność, w cyfrowej jakości, bez zakłóceń. Kilka lat po tym, sąd ostatecznie uznał, iż Polsat ma prawo rozpowszechniać sygnał TVP, a usunięcie przez KRRiT wpisu na ten temat z koncesji platformy cyfrowej Zygmunta Solorza, było niezgodne z prawem.
To nie jest jednak jedyny przykład nieprzyjemnych zapachów, jakie TVP stworzyła, „wypełniając misję”. Nie można tu pominąć dokumentu o braciach Kaczyńskich i aferze FOZZ wyemitowanego przez publiczną Jedynkę w czasie największej oglądalności. Wywołała ona burzę polityczną. Takich przykładów można mnożyć, a bezstronności dziennikarzy stacji nie trudno było do niedawna podważyć. Stali się oni w pewnym momencie politycznymi chorągiewkami. Mistrzem w tej dziedzinie był były już reporter Wiadomości TVP Przemysław Orcholski, który zyskał tytuł „hieny roku” Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich.
Eksponowanie polityków SLD na antenie TVP było za czasów prezesury Roberta Kwiatkowskiego pewnego rodzaju tradycją. Wyraźnie było widać tendencję spychania z publicznej anteny tematów związanych z opozycją, na rzecz tych, które pokazują w dobrym świetle troskę SLD o losy kraju. Można rzucić tu przykładem byłego szefa Telewizyjnej Agencji Informacyjnej Janusza Pieńkowskiego, który osobiście miał nadzorować materiały reporterskie tworzone dla Wiadomości, czy Panoramy. Z anteny w tym czasie zniknęli „niepokorni” dziennikarze, tacy jak Maria Wiernikowska, czy Krzysztof Skowroński. Z Wiadomości TVP, nie kryjąc zbytnio swoich powodów, odeszła Katarzyna Kolenda-Zaleska. Brak obiektywizmu stał się niejako wizytówką serwisów informacyjnych publicznego nadawcy.
Leczenie dezinformacji. Naprawienie wspomnianego wizerunku informacyjnego TVP nie będzie jednak prostym zadaniem. Nowe studio i oprawa graficzna Wiadomości, zwiększenie liczby wydań, czy przetasowania personalne brzmią bardziej, jak doraźne zabiegi kosmetyczne. Tu zmienić muszą się nie tylko osoby, ale przede wszystkim filozofia podejścia do informacji. U publicznego nadawcy informacja powinna być bezstronna, obiektywna, wyważona i nie nastawiona na sensację. Tak wcale w tej chwili nie jest. TVP wciąż wykazuje się ignorancją w relacjonowaniu wydarzeń. Widz, nawet jeśli już nadawca zadba o względny obiektywizm, otrzymuje informację niepełną, niezrozumiałą dla niego. Co więcej, w ostatnich tygodniach Wiadomości zdają się być tworzone przez osoby nie do końca przygotowane do tego.
Tu potrzeba miesięcy i lat oraz bezkompromisowej osoby, która będzie miała pole działania. Inaczej misja nie zostanie wykonana na tym polu. A do zrobienia jest sporo, począwszy od nadania Wiadomościom i Panoramie odpowiedniego poziomu, jaki przystoi publicznej telewizji, po zajęcie się ośrodkami regionalnymi TVP, w których priorytet doboru informacji pozostawia wiele do życzenia – widz ma wrażenie, że w jego regionie nic się nie zdarzyło. Obecna telewizja publiczna to informacyjne pole nudnych rozmów z politykami i równie nudnych relacji z oficjalnych spotkań.
Wszyscy koledzy Lwa Rywina. W całej sytuacji klęski misji telewizji publicznej nie można pominąć osoby Lwa Rywina. Jego pamiętny projekt sprzed lat, aby sprywatyzować TVP2, powrócił jak boomerang przy okazji powołania komisji śledczej, która badała łapówkarską propozycję, jaką ten złożył Adamowi Michnikowi i Agorze. Chodziło o kształt nowej ustawy radiofonii i telewizji. Ustawy, która w takiej formie, istotnie wzmacniała pozycję publicznego nadawcy na rynku. Górowałby on nad komercyjnymi stacjami już nie tylko pod względem wpływów reklamowych, ale i legislacyjnie.
Za wszystkim stać miał Robert Kwiatkowski, który wraz z Włodzimierzem Czarzastym – według prasowych doniesień – mieli mieć wspólny interes: prywatyzację i przejęcie TVP2. Patrząc na to dziś z punktu widzenia political – fiction: Agora dostałaby Polsat, Rywin posadę szefa tej stacji, Kwiatkowski i Czarzasty dostaliby natomiast TVP2. Wszyscy byliby szczęśliwi!
Nie należy mieć wątpliwości, iż obecna ustawa o radiofonii i telewizji jest zła. Jednak ta, która mogła być przyjęta, gdyby nie szum wokół „afery Rywina”, była jeszcze gorsza. Dobra ustawa to bowiem – w myśl tego, jaką misję powinna mieć TVP – taka, która wymusi na publicznym nadawcy wypełnianie swojej powinności. A ta powinność to: dostarczanie informacji, udostępnianie dóbr kultury i sztuki, czy też ułatwienie korzystania z oświaty. Ustawa powinna też zabezpieczyć niezależność TVP. Człowiek, który przychodzi do TVP na stanowisko powinien od tego momentu identyfikować się z firmą i jej misją. Jak napisał w artykule dla Tygodnika Powszechnego jeden z kandydatów na stanowisko szefa Wiadomości TVP Maciej Wierzyński: „Polska ma telewizję publiczną, której program często jest obrazą ludzkiego rozumu”.
Zagraniczny przykład. Jeśli nie mamy pomysłu na własną telewizję publiczną, powinniśmy spojrzeć na kraje Europy Zachodniej. Najlepszymi przykładami są tutaj Niemcy, czy Francja, gdzie emisja reklam jest ograniczona godziną i czasem emisji, czy Wlk. Brytania, gdzie telewizja BBC nie może w ogóle emitować reklam. Mimo, że nie może, wspomniana BBC świetnie radzi sobie z realizacją misji, a jej produkcje są tak dobre, że bez problemów są sprzedawane do stacji zagranicznych przez BBC Worldwide – komercyjne ramię BBC, które na swoje utrzymanie nie bierze, bo nie musi brać, złamanego funta od podatników.
W tym przypadku, BBC to ucieleśnienie ideału telewizji publicznej. Jej dziennikarze muszą być obiektywni nie tylko na antenie, ale także poza nią. Znana jest sprawa Kilroya, jeszcze kilka lat temu znanego prowadzącego talk-show na antenie stacji, który po felietonie dla jednej z gazet, w którym wypowiedział się o „zacofaniu krajów arabskich i konieczności rozprawienia się z tym problemem”, wyleciał z pracy. Wyleciał i to pomimo tego, że jego program oglądały miliony osób.
W pogoni za zyskiem reklamowym, TVP gubi elementy swojej misji. Została ona ograniczona do minimum. Zamiast ambitnego programu, wieczorami widz dostaje bądź amerykański serial, bądź muzyczno – słowną papkę, łatwą do przetrawienia i charakterystyczną dla stacji komercyjnych. Wszystko w imię bycia nr 1 w rankingach oglądalności.
Ustalmy zatem jedną, ważną zasadę: telewizja publiczna nie powinna brać udziału w wyścigu o oglądalność, czy wpływy reklamowe. Ba, w cywilizowanych krajach Europy Zachodniej, stacje komercyjne już od dawna plasują się w czołówkach pod względem oglądalności. Takie kanały, jak ARD, czy ZDF w Niemczech, czy France 2 i France 3 we Francji, mają inne zadania do wykonania, niż ich komercyjni odpowiednicy, odpowiednio TF1, czy M6 we Francji, czy RTL i ProSieben w Niemczech.
Należy przypuszczać, że sporo wody upłynie w Wiśle, zanim cokolwiek się zmieni, bo zmienić się muszą nie tylko ludzie, logo, czy wystrój studia, ale i mentalność.
Piotr Witkowski